Wykąpać się w lotnisku – Barra i Vatersay

Szkockie Hebrydy padają ofiarą własnego sukcesu. Rozreklamowana w świecie wyspa Skye stała się jednym z najmodniejszych celów turystycznych wypraw, co zaowocowało tym, że w sezonie pęka w szwach a turyści stoją w korkach autokarów i kamperów do co popularniejszych turystycznych atrakcji. Podobnie mniejsze wyspy, takie jak Cumbrae w zatoce rzeki Clyde – w słoneczny dzień promy nie nadążają z przewożeniem na nią wszystkich pasażerów. Na szczęście są jeszcze miejsca oddalone od turystycznego zgiełku, w których życie toczy się powoli. I wcale nie trzeba do nich jechać dziesięć godzin samochodem z Glasgow. Wystarczą trzy godziny za kółkiem… 

… a potem ponad pięć godzin na pokładzie promu. Zapraszamy na południowy kraniec archipelagu Hebrydów Zewnętrznych – wyspy Barra i Vatersay.


Wizyta na wyspie Barra to nie wycieczka na jeden dzień. Raczej nie wystarczy także weekend – choćby dlatego, że wyspę z cywilizacją łączy tylko jeden prom, który dopływa na wyspę wieczorem i opuszcza ją kolejnego dnia rano. Na wyspę można dostać się także samolotem z Glasgow albo mniejszym promem z położonej na północy wyspy Eriskay, z której z kolei można groblą przedostać się na South Uist. Większość ludzi przybywa jednak na wyspę promem z Oban przez cieśninę oddzielającą wyspę Mull od półwyspu Ardnamurchan. Jeśli więc chce się coś na wyspie zobaczyć, należy zaplanować jeden dzień na dojazd, jeden na powrót i co najmniej jeden dzień na samą wyspę.

Ale choć tą niewielką wyspę o powierzchni 60 km kwadratowych z powodzeniem można objechać w jeden dzień, i to wielokrotnie, choćby i na rowerze, to nie o czas tu chodzi. Barra to zupełnie inny świat – ktoś, dla kogo wakacje to pędzenie od jednej atrakcji turystycznej do drugiej według ściśle założonego harmonogramu raczej niewiele tu dla siebie znajdzie. Na Barrę przyjeżdża się po to, żeby odpocząć od zatłoczonego, pędzącego świata, pospacerować po piaszczystej plaży, wdrapać na jakieś wzgórze czy siedząc z termosem ciepłej herbaty ze szczytu wydmy oglądać zachód słońca.

Prom przy latarni Lismore

Już sama podróż powoli przenosi nas w inny świat. Zaraz po tym, jak jednostka opuszcza port, ruchliwe i hałaśliwe Oban znika ukryte za wyspą Kerrera a pasażerowie mogą wygodnie rozsiąść się i podziwiać widoki. Już po niedługim czasie po prawej stronie pojawi się latarnia morska Lismore, następnie prom przez dłuższy czas płynąć będzie cieśniną, wzdłuż brzegów stoi kilka gorzej lub lepiej zachowanych zamków.

Po około trzech godzinach rejsu na wysokości Ardnamurchan Point – najdalej na zachód położonego przylądka Wielkiej Brytanii – prom wypływa na szersze wody. Tu można zrobić dobry użytek z lornetek – po lewej stronie będą widoczne z dużej odległości ciekawe kształty pomniejszych wysepek takich jak Treshnish Isles, przez moment będzie widać także słynną Staffę. Ze znacznie bliższej odległości dane będzie nam obejrzeć wyspę Coll i schowaną za nią Tiree. Z kolei po prawej stronie na tle gór na wyspie Skye będziemy mieli okazję widzieć Small Isles: Muck, Eigg, Rum i Cannę. Warto jednak także rzucić okiem bliżej, czy przypadkiem wokół promu nie baraszkują delfiny.

Delfiny (fot. Adam Oryński)

Pod wieczór dopłyniemy wreszcie do celu podróży – początkowo prom wpływać będzie pomiędzy wyspy Barrę i Vatersay, aby za chwilę zakręcić w prawo i otworzyć przed nami widok na Castlebay. To w tym momencie zobaczymy po raz pierwszy ikonę wyspy – Kisimul Castle.

Jest to jedna z dwóch głównych atrakcji turystycznych Barry: wyłaniająca się z morskiej wody warownia datowana jest na pierwszą połowę XV wieku, aczkolwiek legenda głosi, że morska skała, na której ją zbudowano, była siedzibą lokalnych watażków już 400 lat wcześniej. Inne źródła mówią, że w miejscu zamku stała kiedyś kaplica zbudowana przez samego świętego Kiarana. Jedno jest pewne – zamek z pewnością warto odwiedzić.

Kisimul Castle (fot. Adam Oryński)

Nie jest możliwe dojście do warowni suchą nogą, na szczęście Historic Scotland, opiekująca się zamkiem, w cenie biletu zapewnia także przeprawę niewielką motorówką. Sam zamek zaskakuje panującą w nim ciszą i przyjemnym mikroklimatem, jest jednak raczej surową budowlą i próżno szukać w nim bogato wystrojonych wnętrz. Legenda głosi jednak, że nie zawsze tak było. Zamek był siedzibą klanu MacNeilów, którzy korzystali z faktu, że mieszkają na rubieżach, w które z rzadka tylko zapuszcza się ręka władzy, pozwalali sobie czasem na odrobinę piratowania. W rezultacie, jak głosi legenda, w zamku nigdy nie brakowało drogich win i dóbr zrabowanych ze statków przewożących towary z całego świata.

Wzdłuż brzegów zamkowej zatoki ciągnie się miejscowość Castlebay. Choć jest to największa miejscowość na wyspach, i jedyna, którą przy odrobinie dobrej woli można nazwać miastem, stojący na przystani prom swoim ogromem górując nad stojącymi wzdłuż głównej ulicy budynkami – choć przecież jak na standardy współczesnego transportu morskiego jest to stosunkowo mała jednostka – tylko podkreśla, jak niewielka jest to osada.

Główna ulica w Castlebay – Pier Street

Niektórym z czytelników widok tej charakterystycznej uliczki może wydawać się znajomy – choć wydarzenia, na których kanwie oparto scenariusz kultowego filmu Whisky Galore miały miejsce na nieodległej wyspie Eriskay, ten film, będący dziś klasyką szkockiej kinematografii, nakręcono właśnie tutaj.

Kolejnym charakterystycznym obiektem, który pamiętać mogą widzowie owego filmu jest katolicki kościół Matki Boskiej Gwiazdy Mórz. Jego pojemność jest dość zaskakująca jak na taką niewielką miejscowość (szczególnie, że nieopodal znaleźć można także kościół protestancki) ale bynajmniej nie był on przesadą w momencie powstawania: sto i więcej lat temu Castlebay było jednym z ważniejszych portów połowu i przetwórstwa śledzia. Podobno kiedy wszystkie łodzie cumowały w porcie z okazji jakiegoś święta, można było, przeskakując z jednego pokładu na drugi, dojść po ich pokładach aż na wyspę Vatersay. Dziś po czasach dawnej świetności pozostały tylko zaniedbane nabrzeża, którymi poprowadzono ścieżkę edukacyjną.

Kościół górujący nad Castlebay (fot. Adam Oryński)

Przez Castlebay prowadzi droga krajowa A888. Jeśli pojedziemy nią w kierunku zachodnim, dojedziemy nią do Castlebay, a jeśli wyruszymy w przeciwnym kierunku, także po niedługim czasie znajdziemy się w miejscu, z którego wyruszyliśmy. Tak jest – cała sieć drogowa wyspy Barra to okrążająca wyspę droga, od której oddziela się kilka odnóg prowadzących do pomniejszych miejsc. Droga odbijająca na najbliższym Castlebay skrzyżowaniu prowadzi do grobli, którą można przedostać się na niewielką wyspę Vatersay. Jest to jedyna wciąż zamieszkana z wielu wysp otaczających Barrę. Znajdujące się na południe od niej Sandray, Pabbay i Mingulay zostały opuszczone mniej więcej sto lat temu. Ich największym problemem był brak bezpiecznych przystani dla łodzi co, przy kapryśnej szkockiej pogodzie, niosło ze sobą poważne ryzyko: społeczność wyspy Pabbay na przykład została boleśnie okaleczona w 1897 roku kiedy większość mężczyzn w sile wieku zginęła zaskoczona podczas połowów morskich przez sztorm. Istnieje legenda, według której dwóch braci z jednej z tych pomniejszych wysp przybyło do Castlebay – starszy z nich wyruszył za chlebem za ocean, drugi, pożegnawszy go, miał zamiar zrobić sprawunki i powrócić do domu. Kiedy po kilku miesiącach z jakiegoś powodu starszy z braci powrócił do Szkocji, ze zdumieniem odkrył, że jego młodszy brat wciąż przebywa w Castlebay – przez ponad trzy miesiące pogoda nie pozwalała bezpiecznie wylądować na plaży, na której lądowały przewożące ludzi na pomniejsze wyspy łodzie.

Wschodnia plaża na Vatersay (fot. Urszula Hałenda)

Wyspa Vatersay słynie przede wszystkim ze swoich trzech plaż. Niczym Mały Książe przestawiający krzesełko w celu obejrzenia kolejnego zachodu, można tu spędzić cały dzień wciąż mając twarz skierowaną jednocześnie w kierunku wody i słońca, ponieważ południowy kraniec wyspy otoczony jest plażami od wschodu, południa i zachodu.

Na samej Barrze plaż też nie brakuje, jeśli marzy nam się piknik na piasku i oglądanie zachodu słońca nad Atlantykiem, to zachodnie wybrzeże oferuje szeroki wybór spełniających takie wymogi lokalizacji. Największe jednak można znaleźć na północy. Tu w czasie odpływu woda oddala się od brzegu nawet na kilkaset metrów. Na jednej z takich plaż mieści się druga główna atrakcja wyspy – jedyne na świecie lotnisko, które obsługuje regularne loty pasażerskie nie posiadając pasa startowego. Tak – to nie pomyłka: samoloty startują i lądują na ubitym przez morskie fale piasku:

Twin Otter linii Loganair z Glasgow na lotnisku Barra (fot. Adam Oryński)

Film ze startu samolotu można obejrzeć poniżej (akcja od 1:40):

Lotnisko jest obowiązkowym punktem programu dla wszystkich odwiedzających tą wyspę. Po obejrzeniu tego jedynego w swoim rodzaju spektaklu można udać się na spacer po północnej części wyspy. Poza zapierającymi dech w piersiach widokami na wyspy South Uist i Eriskay, znajdziemy tu jedną z kolejnych atrakcji – niewielki cmentarzyk z kapliczką Świętego Findbara (Saint Barr’s Church), w której można obejrzeć średniowieczne płyty nagrobne (w większości kopie, gdyż oryginały przeniesiono do muzeów). Następnie można udać się na spacer po północnej plaży albo przez wzgórza przedostać się do tej zachodniej:

Zachodnia plaża widziana ze wzgórz w pobliżu Eolaigerraidh (fot. Urszula Hałenda)

Długa, prosta atlantycka plaża przywodzi na myśl te znane z Bałtyckiego wybrzeża, jeśli ktoś ma jednak ochotę na kąpiel, proponuję powrócić na drugą stronę półwyspu – jeśli oglądaliśmy start samolotu a następnie eksplorowaliśmy północny kraniec wyspy, do tego czasu powinien już przyjść przypływ, dzięki czemu będziemy mieli jedyną na świecie szansę wykąpać się w lotnisku: korzystanie z plaży podczas przypływu jest dozwolone, a o tym, czy lotnisko jest używane informują zawieszone na masztach rękawy wiatrowe. Dodatkową zaletą kąpieli w tym miejscu jest to, że płytka woda w zatoce jest dość szybko nagrzewana przez słońce.

Kąpiel w lotnisku (fot. Urszula Hałenda)

Wizyta na wyspie Barra może stanowić pierwszy krok do wędrówki wzdłuż całego archipelagu Hebrydów Zewnętrznych, może też być celem podróży samym w sobie. W tym ostatnim kontekście jest, pomimo swojego oddalenia, najwdzięczniejszym celem, ponieważ jest na tyle mała, że swobodnie można pozwolić sobie na pozostawienie samochodu w Oban (nie jest problemem znalezienie darmowego miejsca do parkowania w odległości krótkiego spaceru od terminalu) i poruszanie się po wyspie piechotą. Mniej wytrawnym piechurom mogłyby pomóc kursujące po wyspie autobusy, niestety ich rozkłady jazdy wydają się być dobrze strzeżoną tajemnicą, niedostępną nawet mieszkańcom wyspy o niższych stopniach wtajemniczenia. O ile jednak wyspiarze nie bardzo są w stanie pomóc komuś próbującemu ustalić zasady, na jakich poruszają się po wyspie autobusy, (podobno bez doktoratu i butelki wódki nie da się tego ogarnąć), chętnie udzielą wsparcia logistycznego w inny sposób: Barra jest rajem autostopowiczów. Życzliwi kierowcy gotowi są nawet nadłożyć drogi, aby dowieźć gości do celu ich podróży. Jeśli jednak nie chcemy polegać na uprzejmości naszych gospodarzy, na wyspie działa wypożyczalnia rowerów.

Jedna z plaż nieopodal Borve

Na wyspie nie brakuje także noclegów na każdą kieszeń – od hoteli w Castlebay, przez hostel i liczne bed and breakfast czy domki do wynajęcia po campingi i przenośne domki kempingowe – a miłośnicy biwakowania na dziko także bez problemu znajdą miejsce z widokiem zapierającym dech w piersiach. W Castlebay znajdziemy także kilka sklepów i dość duży supermarket sieci Cooperative, w którym można kupić nie tylko podstawowe produkty. Jest tu także kilka otwartych w różnych porach kafejek (kolejna znajduje się w terminalu lotniska na północy wyspy), hotelowe restauracje również są dostępne dla każdego. Jak widać zatem również i wyżywienie nie powinno stanowić problemu. Dla chcących obcować z niezmąconą przyrodą i cieszyć się oceaniczną bryzą jest to miejsce wręcz idealne: można podglądać ptaki czy króliki, wypatrywać delfinów i wielorybów czy wędrować po okolicznych wzgórzach w poszukiwaniu prehistorycznych śladów bytności człowieka. Jedynym mankamentem jest to, że w przypadku złej pogody wybór atrakcji jest niewielki: w Castlebay znajdziemy niewielką wytwórnię szkockich słodyczy czy dystylarnię ginu, niewielki basen, bibliotekę, kilka sklepików z pamiątkami, bank i pocztę. W miejscowości znajduje się też niewielkie muzeum, jest ono jednak otwarte (stan na maj 2018) jedynie przez trzy dni w tygoniu po cztery godziny dziennie. W przypadku złej pogody również zamek Kisimul będzie niedostępny dla zwiedzających.

Nawet jeśli jednak większość dnia przyjdzie nam spędzić z książką opatulonymi w ciepły koc,  jest bardzo prawdopodobne że, jak to w Szkocji bywa, nawet w najgorszy dzień prędzej czy później słońce wychyli się zza chmur. A nawet 15 minut piękna tutejszej przyrody, szmaragdowej wody, bielutkiego piasku i soczystej zieleni traw wynagrodzi nam wcześniejszą złośliwość kapryśnej pogody…

fot. Adam Oryński

Wybierając się na Barrę, trzeba wziąć pod uwagę, że, o ile nie lecimy samolotem, zarówno na podróż “tam” jak i z “powrotem” należy przeznaczyć większą część dnia. Dlatego też należy zaplanować co najmniej dwa noclegi na wyspie. Zmotoryzowani, dla których Barra nie będzie tylko przystankiem w podróży po archipelagu Hebrydów, mogą rozważyć pozostawienie samochodu w Oban – umożliwi to zmianę planów i wcześniejszy powrót na Mainland w przypadku, gdyby pogoda nie dopisywała, co dla zmotoryzowanych w sezonie może być trudne, gdyż nierzadko bilety samochodowe na prom trzeba rezerwować z wyprzedzeniem. 

Comments

comments

Dodaj komentarz