Tymczasem w Absurdystanie 87

Teraz albo nigdy” – takie słowa na okładce nowego numeru proPiSowskiego magazynu “Sieci” towarzyszyły wizerunkowi Patryka Jakiego. Najwyraźniej jednak będzie raczej “nigdy”, bo na “teraz” nie ma co liczyć – w pierwszej turze prezydentem Warszawy został Rafał Trzaskowski, co oznacza sromotną porażkę młodego opolanina. Ale to nie tak, że jedynie redakcje prawicowych tygodników zostały zaskoczone wynikiem wyborów lokalnych, a że nie tylko “Sieci” idzie do druku w niedzielny wieczór, również okładka Newsweeka wyszła tak sobie, także sugerując, że Warszawę czeka druga runda wyborów prezydenckich. 

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu. 
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Te okładki magazynów dobrze jednak ukazują znaczenie wyników tych wyborów: PiS buńczucznie szedł po zwycięztwo i trochę się przejechał na swoich oczekiwaniach ale i opozycja niezupełnie ma się z czego cieszyć – i nikogo to nie dziwi, skoro nawet otwarcie proplatformerski Tomasz Lis nie wierzy w możliwości popieranego przez siebie kandydata. I choć PiS obtrąbił się zwycięzcą tych wyborów, to ma parę powodów do zmartwień. 

Po pierwsze, wygrana w 9 z 16 z Sejmików nie oznacza,  że będą w nich rządzić – w wielu przypadkach opozycja będzie mogła zmontować większościową koalicję i odsunąć ich od władzy.

Po drugie, jak na partię, która od trzech lat z fanfarami obrzuca swoich wyborców pieniędzmi i ma w ręku publiczne media, które zamieniła w bezwstydną machinę propagandową, “trochę lepiej niż w 2014” to niezupełnie satysfakcjonujący wynik, szczególnie, że pokazuje on także, że poparcie dla PiS od czasu wyborów parlamentarnych spadło. 

Po trzecie, PiS przegrało bitwę o najważniejsze miasta. Co więcej, można zaryzykować twierdzenie, że im bardziej PiS atakował danego kandydata, tym większa była jego przewaga nad kandydatem namaszczonym przez Kaczyńskiego. Nie tylko w Warszawie, ale także w Poznaniu czy w Łodzi już w pierwszej rundzie wygrali kandydaci Platformy – Jacek Jaśkowiak i Hanna Zdanowska.  We Wrocławiu także prezydentem będzie namaszczony przez Radała Dutkiewicza Jacek Sutryk, a kandydatka PiS po raz drugi dostała sromotne baty. Nawet siostra premiera, Anna Morawiecka, nie odniosła sukcesu w wyborach na burmistrza Obornik Śląskich, pomimo niespotykanego wcześniej wsparcia, w którym rząd zadeklarował budowę nowego mostu przez Odrę a kandydatkę w celu wyrażenia swojego poparcia osobiście odwiedziło kilku ministrów. Pomimo tego kandydatka PiS przegrała stosunkiem głosów 70:30. Tyle sił rzucono na front walki w małym, prowincjonalnym miasteczku, i wszystko na nic… 

Z drugiej strony czy jest to na pewno zasługa polityki opozycji? Poza Warszawą wybory na prezydentach miast są mało upolitycznione, wyborcy raczej starają sie zdecydować, który z kandydatów będzie dobrym zarządcą ich miasta nie patrząc zbytnio na partyjne linie podziałów. W Wałbrzychu reprezentujący PO prezydent Roman Szełemej został ponownie wybrany głosami ponad 80% wyborców.  Możliwe jednak, że jego wynik pobije Rafał Piech, dawniej z PO a dziś znany głównie z dobrych relacji z Matką Boską, na którą scedował swoją robotę. Jego miasto, Siemianowice Śląskie, jest zarządzane tak dobrze, że ponad 4 na 5 głosujących zdecydowało, że chce mu ponownie powierzyć stanowisko burmistrza.

Całkowity wynik opozycji też nie jest zbytnio powodem do radości. Koalicja PO i .Nowoczesnej, do której podczepiła się także Barbara Nowacka, uzyskała mniej więcej taki wynik jak sama Platforma cztery lata temu. PSL jak zwykle wypadło znacznie lepiej, niż ktokolwiek się spodziewał, ale wynik na poziomie kilkunastu procent to znacznie mniej niż dwadzieścia kilka uzyskane w poprzednich wyborach – choć tu należy jednak pamiętać, że w dużej mierze swój wynik zawdzięczali zwykłemu szczęściu – wylosowali pierwszy numer listy, a wprowadzone po raz pierwszy książeczki zmyliły dużą część wyborców. Przy czym PiS oczywiście uważa, że dobry wynik PSL był dowodem na fałszerstwo wyborcze i skarżył się w tej materii nawet do Brukseli, gdyż, jak wiemy, wtedy skarżenie się do Brukseli nie oznaczało, że ktoś jest zdrajcą, Targowicą i wysługuje się Niemcom.

Dla zapewnienia, że tym razem do żadnych oszustw nie dojdzie, PiS zreformował proces wyborów. To jednak okazało się kolejną porażką – na przykład komputerowy system rejestracji wyborców chcących oddać głos poza miejscem swojego zameldowania okazał się wadliwy. Wielu wyborców i tak musiało się przebijać przez biurokratyczne zasieki, a wielu z nich wręcz pozbawionych zostało możliwości oddania głosu. W kilku komisjach wyborczych z kolei – na przykład w Złotoryi – wyborcy otrzymali karty do głosowania na kandydatów z innych okręgów.  

A blamaż przy organizacji wyborów to nie jedyny pech, który spotkał PiS w ostatnich tygodniach. “Kler” Smarzowskiego bije wszelkie rekordy – już więcej niż jeden na dziesięciu Polaków był na nim w kinie. Daleko w tyle zostały takie przeboje jak Avatar czy Titanic. Po odniesieniu wielkiego sukcesu w Wielkiej Brytanii (gdzie tylko w jeden weekend film zarobił ponad milion funtów), przygody trzech księży i biskupa oglądać będzie można na ekranach kin w krajach takich jak Austria, Niemcy, Belgia, Holandia, Luksemburg, Dania, Islandia, Norwegia, Szwecja, Kanada i USA. Powszechna dyskusja o grzechach Kościoła – największego sprzymierzeńca PiS – i jego relacjach z władzą nie była dokładnie tym, czego potrzebowała ta partia na finiszu kampanii wyborczej. 

Kolejny cios przyszedł z Brukseli, gdzie Trybunał Sprawiedliwości wstrzymał obowiązywanie przepisów o przymusowym wysyłaniu sędziów na emeryturę i nakazał przywrócenie ich do pracy w Sądzie Najwyższym. To dopiero zabezpieczenie w toczącej się sprawie, ale tak stanowcze działanie nie napawa optymizmem tych, którzy liczyli na przyjazny dla PiS werdykt. 

Oczywiście jednak PiS najcelniejsze ciosy zadaje sobie sam. Polski ambasador przy UE został ośmieszony przez europejskie media po tym, jak przyłapano go na odśrubowywaniu tablicy upamiętniającej otwarcie siedziby polskiego przedstawicielstwa przy UE przez Donalda Tuska i Jerzego Buzka. Małostkowe próby zakłamywania historii jak widać w Europie nie zapewniają naszemu krajowi dobrej prasy. 

Również usiłowania Mateusza Morawieckiego, który próbował jakoś załagodzić sytuację po tym jak wyciekły kolejne taśmy z jego udziałem, można najwyżej uznać za umiarkowanie udane. Gdy wyszło na jaw, że jako prezes banku cieszył się z tego, że Robert Kubica miał wypadek, bo oznaczało to, że nie trzeba go będzie sponsorować, w trybie pilnym zorganizowano spotkanie premiera ze sportowcem, po którym ogłoszono, że Kubicę kwotą 40 000 000 zł wesprze kontrolowany przez rząd Orlen. Przy całej sympatii Polaków dla Kubicy wielu z nich zezłościła wiadomość, że hipokryta Morawiecki, który nie chciał wykładać z kasy prywatnej firmy znacznie mniejszych kwot, teraz obsypuje sportowca milionami z kieszeni podatników w desperackiej próbie zachowania twarzy. 

Również straszenie uchodźcami udało się jedynie tak sobie. Wypuszczony przez PiS spot mający formę wiadomości telewizyjnych z przyszłości, w której w samorządach rządzi Platforma, okazał się totalnym niewypałem. Po pierwsze samorządy i tak nie mogą sprowadzać uchodźców bez zgody rządu, o czym przekonał się Sopot, kiedy rząd PiS zablokował próbę sprowadzenia do tego miasta  dziesięciu sierot z Aleppo. Po drugie, w klipie wykorzystano nagrania rzekomych ataków muzułmańskich uchodźców, które już dawno zostały zdyskredytowane jako fake news, po tym, jak agresorzy okazali się być imigrantami z naszej części Europy. Po trzecie wreszcie, spot był tak idiotyczny, że nawet Krzysztof Bosak, lider nacjonalistów, nazwał go tak odrażającą, cyniczną, podłą i głupią propagandą, że aż się nie chce wierzyć, że go naprawdę wypuścili. Jeśli szef narodowców mówi to samo co organizacje pro-uchodźcze, a dziennikarka TVP, która, pomimo tego, że jeszcze rok temu nie przeszkadzało jej świecenie swoją gębą w propagandowej TVPiS, domaga się zaprzestania wykorzystywanie w spocie jej wizerunku, to znaczy, że naprawdę strzeliliście sobie w kolano. Tą spektakularną hakatumbę można obejrzeć poniżej:

Inne zagrania PR również poszły nie bardzo po myśli PiS. Choć sam Jarosław Kaczyński pofatygował się, aby symbolicznie otworzyć budowę kanału przez Mierzeję Wiślaną, trudno mówić o tym, żeby przyniosło to jakieś pozytywne przełożenie na prognozy wyborcze. Z drugiej strony, internet zalała fala żartów o tym, że kontuzjowany dziadek na L4 zasuwa z łopatą na nielegalnej budowie (bo wciąż nie wydano pozwolenia na rozpoczęcie prac). Nie umknął również powszechnej uwadze fakt, że to już trzecie uroczyste otwarcie budowy kanału – pierwszy raz pisowscy dygnitarze kopali dziury na plaży 13 września 2011, drugi – 14 października 2015. Ktoś wyliczył, że jeśli kopanie kanału dalej będzie przebiegać w tempie kilkunastu łopat przerzuconego piasku co trzy lata, to budowa kanału zakończy się w 67 894 roku, czyli za nieco ponad 65 000 lat.

Nie pomaga również fakt, że wybory miały miejsce po kilku tygodniach od rozpoczęcia nowego roku szkolnego, w którym uczący się w przepełnionych szkołach uczniowie ze zdublowanego rocznika muszą liczyć się ze znacznie większą konkurencją o miejsca w szkołach średnich. Zdesperowani rodzice uczniów starają się znaleźć korepetytorów, o co jest ciężko, bo na 7 miesięcy przed egzaminami nikt nie jest w stanie powiedzieć jak będą one wyglądały. Próba przekierowania frustracji rodziców na lokalne samorządy nie powiodła się i złość skupia się na rządzie, wbrew woli rodziców i głosom ekspertów forsujących tą nieprzemyślaną “deformę” edukacji. 

Nawet zapowiedziany przez Beatę Szydło projekt upośledzikowego okazał się niewypałem – polska służba zdrowia nie jest w stanie zdiagnozować dziecka w 12 miesięcy, a rodzice, którzy nie są w stanie w ciągu roku przedstawić pełnej dokumentacji medycznej mogą zapomnieć o otrzymaniu 4000 złotych za urodzenie niepełnosprawnego dziecka.

Więc PiS może cieszyć się swoimi rzekomymi sukcesami, ale tak naprawdę tylko przybyło mu powodów do zmartwień. Również opozycja nie ma powodu do radości, bo choć frekwencja w wysokosci 51% (rekordowa) może być interpretowana jako wyraz zniecierpliwienia tym, co wyprawia z naszym krajem partia rządząca, owa frekwencja nie przełożyła się na wsparcie dla opozycji. Jest dość oczywiste, że znaczna część oddanych na nią głosów była tak naprawdę głosami przeciwko PiS.  

Ale największym przegranym tych wyborów jest lewica. Koalicja skupiona wokół SLD uzyskała jedynie nieco ponad 5% głosów, co oznacza dużą stratę w porównaniu z poprzednimi wyborami. A 1.4% głosów oddanych na Razem po kilku latach wyjątkowej aktywności na poziomie lokalnym, to dla młodych socjaldemokratów totalna katastrofa. Owszem, można pocieszać się tym, że wyborcy lewicy w pierwszej kolejności głosowali w celu odsunięcia PiS od władzy i dlatego oddawali głosy na większe partie, mające większe szanse na wprowadzenie swoich ludzi do samorządów. Ale może to być kolejny dowód na to, jak bardzo przekrzywiona na prawo jest polska polityka, skoro Razem – jedyna partia będąca odpowiednikiem socjaldemokratycznych partii głównego nurtu w Europie, takich jak na przykład rządząca w Szkocji SNP  – otrzymała w wyborach podobne poparcie jak ocierający się o faszyzm Ruch Narodowy…


Zdjeciee: Lukasz2 via Wikipedia, Creative Commons 
Tekst ukazal sie w portalu Britske Listy

Comments

comments

Dodaj komentarz