Tymczasem w Absurdystanie 88

Kurz po wyborach lokalnych powoli osiada. Rezultat osiągnięty przez PiS w sejmikach okazał się lepszy niż wskazywały na to exit polls. Wbrew temu, co pisałem tydzień temu, PiS będzie w stanie przejąć władzę w więcej niż dwóch z nich. Ale oficjalne wyniki pozwalają na kilka innych ciekawych spostrzeżeń: 

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu. 
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Po pierwsze, jest już dość oczywiste, że PiS nie udało się przekonać do siebie wyborców wykształconych. Świadczy o tym niespodziewany sukces kandydatów opozycji w większych miastach, pozostający w kontraście z wynikami wyborów do sejmików, w których dużą część głosów oddają słabiej zwykle wykształceni mieszkańcy prowincji. To akurat nie jest dobra wiadomość – być może PiS zdecyduje się spisać wykształconych wyborców na straty a zamiast tego skupiać się na poszerzaniu swojej bazy wśród tych bardziej podatnych na populizm. Może to doprowadzić do zwiększenia intensywności kosztownego rozdawnictwa publicznych pieniędzy, co może okazać się problemem dla budżetu. Bo o ile nie mam nic przeciwko dobrze przemyślanemu systemowi pomocy socjalnej, jednak programy rządowe do nich nie należą, o czym świadczą opublikowane niedawno dane sugerujące, że program 500+ okazał się porażką: po chwilowym wzroście liczba urodzeń spadła w porównaniu do zeszłego roku o 10 000.

Po drugie, nawet ludzie w małych miasteczkach coraz częściej mają dość PiSu. W Brzeszczach, mateczniku Beaty Szydło, PiS zmuszony był oddać władzę lokalnym działaczom.  Ustępująca burmistrz uzyskała jedynie 16% głosów, a jej kadencji towarzyszyły liczne oskarżenia o arogancję, dyskryminację niepełnosprawnych i nepotyzm. Ale jeszcze bardziej kompromitującą porażkę PiS odniósł w Działoszynie, gdzie kandydatka z PiS, pomimo bycia jedyną chętną na stanowisko burmistrza, poległa, bo 70% wyborców zagłosowało przeciwko niej. 

Niestety i opozycja ma powody do zmartwień Pomimo buńczucznych zapowiedzi, że nie ma szans na żadne koalicje z PiS, gdzie niegdzie lokalni działacze PSL SLD zaczęli się już układać z partią rządzącą (choć jak na razie koalicję lokalną SLD z PiS zablokowały władze tej pierwszej partii). 

Ale choć tu i ówdzie trwają jeszcze jakieś przepychanki, a w niektórych miastach wciąż trwa kampania przed drugą turą, nie są przewidywane żadne niespodzianki. Życie powoli wraca na utarte tory. Na przykład sezon łowiecki idzie już pełną parą. W Ustroniu myśliwy zabił jelenia przy piaskownicy na placu zabaw na oczach dzieci, zwabionych hałasami wystrzałów. Nic dziwnego, że PZŁ chce uniknąć takich sytuacji w przyszłości i dlatego lobbuje za tym, aby na terenie miast można było polować z łukiem. Myśliwi jak zwykle argumentują, że jest to niezbędne dla walki z pomorem świń. Ale tak naprawdę najbardziej w zwalczaniu tej epidemii pomogłoby, gdyby oni sami przestali roznosić jej zarazki, podróżując od polowania do polowania i przewożąc zwłoki zabitych zwierząt na otwartych przyczepach za swoimi terenówkami. 

Po staremu także w branży motoryzacyjnej – w kolejnym wypadku z udziałem rządowej kolumny uczestniczyła Beata Szydło – tym razem jej dwa pojazdy najechały na tył Peugeota, którego kierowca zatrzymał się przed przejściem aby przepuścić pieszych. Wszystkie protokoły bezpieczeństwa jak zwykle zlekceważono i byłą premier odwieziono do domu jednym z uszkodzonych w wypadku pojazdów. Beata Szydło uspakajała wszystkich na Twitterze pisząc, że nic wielkiego się nie stało, nikt nie został ranny, rozwalono tylko parę zderzaków i świateł. Następnie zaapelowała do kierowców aby byli ostrożni, bo na drogach deszcz i ślisko. Nie wyjaśniła jedynie w jaki sposób można uchronić się przed najechaniem na tył naszego samochodu rządowej limuzyny prowadzonej przez kolejnego idiotę.

No ale przynajmniej tym razem 77-letni kierowca Peugeota nie został oskarżony o próbę zamachu ani nic. Mandat za spowodowanie wypadku dostał kierowca Beaty Szydło. Przy okazji wyszło na jaw, że pracuje on jako rządowy kierowca krócej niż dwa lata. No i tak to jest z tymi rządowymi limuzynami. Doświadczeni i wyszkoleni kierowcy (choć i ich brawurowa jazda była obiektem krytyki od lat, śpiewał nawet o tym kiedyś Paweł Kukiz) zostali zastąpieni “szybkimi i wściekłymi” z politycznego nadania. Nic więc dziwnego że dziś rządowa limuzyna miast z dostojną jazdą kojarzy się z brawurą nabuzowanego adrenaliną idioty. Jeden z dziennikarzy motoryzacyjnych podzielił się z portalem wp.pl wrażeniami ze swojego spotkania z kolumną Beaty Szydło na dzień przed owym wypadkiem. Według jego relacji, jej Audi Q7 siedziało mu na zderzaku i poganiało go światłami, nie mogąc doczekać się, aż zakończy manewr wyprzedzania jadącego po prawym pasie tira. Jak mówi, nie był jedynym kierowcą w agresywny i niebezpieczny sposób zganianym z drogi. To dość przerażające, że najważniejsze osoby w państwie są przewożone w sposób przypominający jazdę szalonego maniaka… .

Ale czy są na pewno? Mam tu na myśli pytanie: czy Beata Szydło na pewno należy wciąż do najważniejszych osób w kraju? Wielu komentujących otwarcie mówi, że tekę wicepremiera dostała na otarcie łez po tym, jak Kaczyński wymienił ją na nowszą pacynkę. Fakt, że wypadek zdarzył się w porze obiadowej w czwartek, a Beata Szydła była w drodze do domu na weekend poraz kolejny nakręcił spiralę pytań o to, czym tak naprawdę zajmuje się dziś była premier. Nie jest to pierwszy raz, kiedy pada pytanie o zakres jej obowiązków, w przeszłości jednak ani prominentni działacze PiS ani ona sama nie byli w stanie przekonująco wyjaśnić, za co jej płacimy. Ale to tylko jeszcze bardziej uwypukla zadawane wielokrotnie pytanie: czy rządowe limuzyny muszą gnać na złamanie karku, ryzykując życie i zdrowie tak swoich pasażerów jak i przypadkowych uczestników ruchu, szczególnie, kiedy przewożony VIP nie jest kimś ważnym lub istotnym dla tego, co dzieje się w kraju?

Tymczasem również Andrzej Duda nudzi się w pracy. Ostatnio wrzucił na Twittera zdjęcie Merkel, Macrona, Erdogana i Putina pozujących podczas spotkania, na którym omawiali kwestie kryzysu w Syrii:

Komentatorzy próbują dojść, o co mu chodziło. Ja stawiam na to, że on po prostu myślał, że Angela Merkel i Emmanuel Macron są teraz najlepszymi kumplami Putina i Erdogana, bo w pale mu się nie mieści, że prawdziwi politycy, kiedy trzeba rozwiązać jakiś ważny problem, są w stanie siąść do rozmów nawet ze swoimi przeciwnikami. Tym razem problemem jest los Syryjczyków – tych samych ludzi, których partia Dudy używa do straszenia swoich wyborców i protestując przeciwko przyjęciu choć paru tysięcy z nich idzie na wojnę z praktycznie całą Unią Europejską. W tym samym czasie po cichu polski rząd zwozi do kraju znacznie większe ilości taniej siły roboczej z Indii czy Bangladeszu, wśród której także znajduje się wielu Muzułmanów… 

Smutnym aspektem tej sprawy jest to, że dzisiaj nikt poważny nawet nie bierze Polski pod uwagę, kiedy decydowane są jakieś ważne sprawy. Jeszcze kilka lat temu podczas kryzysu na Ukrainie Polska pełniła ważną rolę pomostu między wschodnią a zachodnią Europą. Mówiło się nawet o tym, że może wskoczyć na miejsce oddalającej się od UE Wielkiej Brytanii, stając się jednym z najważniejszych graczy w Unii Europejskiej. Dziś wszystko na co może liczyć Europa ze strony tuzów naszej dyplomacji to jakiś sporadyczna ejakulacja mózgowych pierdów, taka jak wypowiedź prezydenta Dudy podczas niedawnej wizyty w Berlinie. Zadziwił on tam wszystkich twierdzeniem, że Unia Europejska niszczy demokrację zakazując ludziom kupowania klasycznych żarówek i jest to jeden z powodów, dla których Brytyjczycy głosowali za Brexitem. Co dalej – palenie w piecu starymi kaloszami jako podstawowe prawo człowieka? 

Oczywiście PiS przy każdej okazji wyciera sobie usta demokracją. To pewnie w trosce o demokratyczne prawa skinheadów europosłowie tej partii głosowali przeciwko rezolucji nawołującej do walki z odradzającymi się ruchami neofaszystowskimi. I nic dziwnego, w końcu największe święto polskiej radykalnej prawicy – 11 listopada – jest tuż tuż. Co prawda prezydent Duda sugerował, że w tym roku miałoby być inaczej, i zaprosił wszystkie strony politycznego sporu do wspólnego udziału w Marszu Niepodległości. Jakoś jednak nie udało mu się przekonać nikogo znaczącego – ani w kraju, ani za granicą. Zapewne dlatego, że pomimo tego, że przygotowania do obchodów stulecia niepodległości trwają od dwóch lat a organizatorzy dysponują budżetem przekraczającym 200 000 000 złotych, organizację marszu jak zwykle pozostawiono skrajnie prawicowym organizacjom. Skończyło się na tym, że z zaproszenia prezydenta Dudy nie skorzystał nie tylko prezydent Komorowski czy prezydent Wałęsa, ale nawet prezydent Duda. Jego rzecznik twierdzi, że to dlatego, że Andrzej Duda jest “zbyt zajęty”. Ciekawe, co tak ważnego ma do roboty w setną rocznicę niepodległości prezydent naszego kraju, że nie może wziąć udziału w marszu, w którym wesołe i szczęśliwe rodziny ze wszelkich stron politycznego sporu będą wspólnie maszerować, demonstrując jedność polskiego narodu? 

Na szczęście PiS pomyślał również o tych, którzy mają bardzo napięty grafik świętowania. Po tym, jak po dwóch latach przygotowań do obchodów komitet organizacyjny dokopał się informacji o tym, że w 2018 roku 11 listopada przypada w niedzielę, nastała panika: a co, jeśli Polacy uznają, że skoro dzień wolny od pracy byłby wolny i tak i tak, to święto się nie liczy? Aby temu zaradzić w trymiga obstalowano w sejmie nową ustawę, według której dniem wolnym od pracy będzie również poniedziałek 12 listopada. Gdyby tylko poinformowano o tym pomyśle kogokolwiek wcześniej – firmy, instytucje, przewoźników, albo chociaż tych faszystów, którzy 10 listopada zorganizowali sobie w Warszawie konferencję miłośników narodowego socjalizmu z całej Europy.  Szczególnie ci ostatni na pewno chętniej zorganizowaliby swoją imprezę 12 listopada – mogliby połączyć ją z celebracją rocznicy wygrania przez Hitlera wyborów do Reichstagu w 1933 roku. Ale 12 listopada to także ważna data w historii Polski – w 1962 roku miała miejsce premiera arcydzieła polskiej kinematografii “O dwóch takich, co ukradli księżyc” w którym tytułowe role grali młodzi bracia Kaczyńscy… 

To świętowanie z zaskoczenia według prognoz ma kosztować polską gospodarkę 6 miliardów złotych. Ale PiS się nie martwi. “Stać nas na to” – mówią. Szkoda, że kontrolowany przez nich Lot nie może skorzystać z tego dobrobytu. Jego pracownicy ostatnio zorganizowali strajk, bo wbrew temu, że po raz pierwszy od lat Lot przynosi znaczące zyski (zawdzięcza to nie tyle udanej restrukturyzacji, co raczej dobrej koniunkturze – niski kurs dolara w połączeniu z tanimi paliwami lotniczymi pozwolił firmie wreszcie wyjść na prostą). W świetle tego, że prezes otrzymał za swoje wysiłki premię w wysokości 1 500 000 zł, szeregowi pracownicy chcieliby, aby wreszcie odmrożono ich pensje, na których zamrożenie zgodzili się w 2010 roku pragnąc ratować upadającą firmę. 

Strajk sprawił, że prezes Lotu z nadania PiS znalazł się na pierwszych stronach gazet.  Na jaw wyszła nie tylko całkowita nieudolność w zarządzaniu kadrami, ale także nieznajomość branży lotniczej – co przykryć próbował popisując się swoją wątpliwą ekspertyzą w dziedzinie sprzątania – w internecie pojawiło się nagranie, na którym podczas jednego z lotów żąda, aby stewardessa czyściła wnętrze samolotu smarując jego elementy masłem. Ów to prezes właśnie uznał strajk za nielegalny i z hukiem zwolnił sześćdziesięcioro siedmioro biorących w nim udział pracowników. Zarzuty były absurdalne – niektórzy zostali zwolnieni o poranku za niestawienie się w pracy, choć danego dnia ich zmiana zaczynała się późnym popołudniem. Szefową związków zawodowych oskarżono o planowanie ataku na firmę z użyciem cięzkiego uzbrojenia. Pilotów odmawiających lotów próbowano zastraszyć grożąc im sprawami sądowymi. Nawet jednak jeśli prezesowi uda się zgnoić załogę, będzie to pyrrusowe zwycięstwo: największym atutem Lotu są właśnie lojalni pracownicy, gotowi pracować za stawki znacznie niższe niż u konkurencji tylko dlatego, że praca w Locie jest dla nich zaszczytem. Cała ta sytuacja to po prostu kolejny przykład na to, że PiS jest w stanie zniszczyć wszystko, czego się tknie – od stadniny koni arabskich po jednego z najstarszych przewoźników lotniczych na świecie. 

Ale nie we wszystkich firmach pracownicy są traktowani tak podle. Dyrekcja dworca kolejowego w Szczecinie tak bardzo chciała uniknąć ściągania swoich fachowców do pracy w niedzielę o świcie w związku ze zmianą czasu z zimowego na letni, że zegary przestawiono już w sobotę rano. Spowodowało to spore zamieszanie i konsternację wśród pasażerów. Sprawę opisała Gazeta Wyborcza, mająca 130 000 płacących subskrybentów swojego internetowego wydania. I jednego kradnącego jej treści – jest nim Cezary “Trotyl” Gmyz, korespondent TVP w Berlinie, który od dłuższego czasu robi wszystko, aby udowodnić, że bycie miłośnikiem smoleńskich teorii spiskowych to nie są wystarczające kwalifikacje dla dziennikarza (o jego wybrykach za Odrą można poczytać tutaj czy tutaj). W ostatnich dniach pochwalił się on na Twitterze tym, że dzięki założeniu fałszywego konta na fikcyjną studentkę udało mu się uzyskać dostęp do płatnych treści w portalu wyborcza.pl za darmo:  

Wystarczy nie kraść” mówiła kiedyś Beata Szydło pytana o to, jak można zapewnić Polsce dobrobyt. Gmyzowi niekradnięcie nie wystarczy. Może sobie na to pozwolić, będąc pod parasolem PiS. Szczególnie, że ofiarą jego oszustwa jest Gazeta Wyborcza. Bo w Polsce PiS kradzież jest OK, tak długo jak “nasi” okradają “tamtych”.


Tekst powstał dla portalu Britske Listy
Zdjęcie
: Koefbac, CC 4.0 via Wikipedia

Comments

comments

Dodaj komentarz