Ameryka przez długie lata komuny była dla nas mitycznym krajem wolności i szans dla każdego. Wciąż żywy mit jeszcze z XIX wieku o kraju, w którym każdy pucybut nosi w swoim kuferku potencjał zostania milionerem. Do tego Ameryka jako uosobienie wolności, do którego okienkiem z komunistycznego grajdołka była, przyćmiona nieco zagłuszarkami, Wolna Europa. Przez dziesiątki lat uciśnieni Polacy marzyli o niej jak o jakiejś Ziemi Obiecanej.
I w końcu przyszła. Najpierw nieśmiało wsunęła się do naszych domów w latach osiemdziesiątych na kasetach wideo. Bohaterski Rambo rozprawiający się z niegodziwcami tak w kraju, jak i za granicą. Szlachetny kierowca ciężarówki siłujący się na rękę w nadziei na odzyskanie prawa do opieki nad synem. Potem Ameryka zawitała do telewizji. Wielki świat z sagi o rodzinie Carringtonów. Setki seriali o bohaterskich, ale wciąż ludzkich i empatycznych policjantach/strażakach/agentach FBI/lekarzach/cycatych ratowniczkach. Do tego liczni obrońcy uciśnionych zajmujący się naprawianiem świata po godzinach albo na pół etatu: Drużyna A, McGyver, Renegat… Cała armia superbohaterów z powiewnymi pelerynami mających, pomimo swoich nadludzkich zdolności, problem ze zrozumieniem tak prostej rzeczy, jak to, że majtki zakłada się przed założeniem spodni a nie na odwrót. Nie posiadający nadludzkich zdolności, za to pojmujący trudne kwestie noszenia bielizny oraz zawsze gotów do najwyższych poświęceń Bruce Willis, ratujący świat przed zagładą z kosmosu, pomimo karykaturalnego braku profesjonalizmu skacowanych Rosyjskich kosmonautów z rozsypującego się Mira.
Amerykańskie filmy wkładają nam do głowy także jedyną słuszną wersję historii, w której nawet te wydarzenia, które pozornie z Ameryką nie miały nic wspólnego, nie zakończyły by się sukcesem bez udziału jakiegoś zabłąkanego Jankesa, ratującego świat w przerwie pomiędzy twardymi męskimi rozmowami z towarzyszami broni o miłości do rodziny i ojczyzny. Nawet tak oczywista dla Polaków sprawa, jak złamanie przez naszych matematyków kodu „Enigmy” okazuje się wątpliwa, jeśli wierzyć filmowi U-571, bo to przecież dzięki bohaterstwu Amerykańskich marynarzy zdobyto niemiecką maszynę, co umożliwiło rozpoczęcie podsłuchiwania wroga.
Po filmie – czas na wiadomości. Tu często natknąć możemy się na przemówienia licznych amerykańskich polityków i ich sojuszników, chwalących Amerykę za stanie na straży wolności i demokracji. A na deser, jakiś patriotyczny hollywoodzki hit, kończący się łzawym patriotycznym uniesieniem i (często poszarpaną) amerykańską flagą powiewającą na wietrze… Wielu młodszych Polaków, wychowanych na amerykańskim filmie, serialach i muzyce, wie dzisiaj więcej o kulturze, geografii, ekonomii i systemie prawnym Stanów Zjednoczonych, niż o naszych Europejskich sąsiadach a często i o kraju ojczystym. No ale właśnie, czy wizja wyniesiona z filmów jest prawdziwa?
Skoro dzięki Edwardowi Snowdenowi wiemy, że Amerykańskie służby specjalne i tak już dawno wiedzą, co ja o ich pięknym kraju uważam, to chyba już nie zrobi różnicy, jeśli napiszę to publicznie. Otóż ja od dłuższego czasu coraz bardziej przekonuję się do tego, że Ameryka zamiast Wujkiem Samem powinna zacząć nazywać się Wujkiem Kalim. Bo podczas, gdy chętnie poucza innych i zabiega o to, aby nie zachowywali się w nieodpowiedni sposób, sama nie widzi problemu w łamaniu zasad moralnych, praw człowieka i tłamszeniu demokracji tam, gdzie wybór obywateli danego kraju nie był po myśli Waszyngtonu. No bo zastanówmy się, jak to jest:
USA, jako obrońca arsenału nuklearnego przed nieodpowiedzialnymi ludźmi… Przecież to właśnie USA jest jedynym krajem, który zrzucił bombę atomową na miasto pełne cywilów, a potem, pomimo tego, że można było negocjować poddanie się Japonii drogą dyplomatyczną, powtórzyła to samo kilka dni później – bo chciano porównać wyniki zrzucenia bomby uranowej i plutonowej. W tym kontekście uzurpowanie sobie przez USA prawa do „strzeżenia bezpieczeństwa atomowego” przypomina trochę pomysł ubiegania się Kubusia Puchatka o posadę stróża w magazynie baryłek z miodem…
USA, wielki wróg broni chemicznej – wróg tak zapalony, że nawet nieprawdziwe pogłoski o posiadaniu takowej przez niewygodny reżim wystarczają do rozpętania długoletniej wojny – nie miał nic przeciwko owej, kiedy w desperackiej próbie wyjścia „z twarzą” z Wietnamu skaził wielkie przestrzenie i zatruł tysiące ludzi tzw. czynnikiem pomarańczowym.
USA, tak chętnie osądzające innych – od czasów trybunału w Norymberdze po czasy dzisiejsze, kiedy nikogo nie dziwi, że różne grupy interesów (na przykład spadkobiercy polskich Żydów) próbują pozywać suwerenne państwa trzecie (na przykład Polskę) przed amerykańskie sądy – niechętnie poddaje się ocenie niezależnych gremiów. Jako jeden z nielicznych „cywilizowanych” krajów nie ratyfikowały Traktatu Rzymskiego, na mocy którego ustanowiono Międzynarodowy Trybunał w Hadze.
W sumie nie można się dziwić, bo, jak obawiał się w 2002 roku Waszyngton, jeszcze mogłoby dojść do „politycznie umotywowanych ataków na obywateli amerykańskich”. A tak USA trybunałowi nie podlegają, i mogą sobie, niczym Korea Północna, bez obaw o „politycznie umotywowane ataki” trzymać i torturować niewygodnych ludzi bez sądu w obozie koncentracyjnym w Guantanamo. Albo, co wychodzi znacznie taniej (i mniej rzuca się w oczy opinii publicznej), zabijać podejrzanych (oraz przypadkowo znajdujące się w pobliżu osoby) na drugim końcu świata, przy pomocy zdalnie sterowanych zabawek. Oczywiście nie pytając leżących na owym końcu świata państw o zgodę…
USA, strażnik demokracji, ma za uszami także obalanie demokratycznie wybranych rządów, czego przewrót w Iranie jest najgłośniejszym, choć nie jedynym, przykładem. Za nic ma prawa także własnych obywateli: podczas gdy amerykańscy politycy potępiali sowieckie praktyki używania „ochotników” do rozmaitych eksperymentów, ich służby specjalne eksperymentowały z LSD, podając je między innymi nieświadomym niczego klientom domów uciechy.
No a jeszcze pamiętajmy o tym, że ekonomia i konstrukcja społeczna USA daleka jest od doskonałości – to stamtąd przyszedł do nas kryzys. Nie zapominajmy, że to USA jest jedynym krajem kultury Zachodu, w którym na znaczną skalę wykonuje się wyroki śmierci oraz krajem, w którym w rękach obywateli znajdują się szaleńcze wręcz ilości broni palnej – w 2007 roku było to 89 sztuk na 100 osób, wliczając w to dzieci, niedołężnych starców i zakonnice – co owocuje jedną z najgorszych statystyk jeśli chodzi o popełniane z nią przestępstwa w krajach „cywilizowanego” świata… Na szczęście są więzienia, w których czas mile spędza znaczny (w porównaniu do innych krajów) procent ludności. A jakby zabrakło miejsc, lokalni przedsiębiorcy – na przykład szeryfowie – z chęcią zapewnią więcej lokali, w zamian za odpowiedni procent z zysków (link).
Ujawnione przez Snowdena szpiegowanie wszystkiego i wszystkich, włączając w to tak zwanych przyjaciół USA to już tylko wisienka na torcie. Upokarzające traktowanie naszych rodaków starających się o wizy w konsulatach i ambasadach, to z tej perspektywy malutki rodzynek zagubiony gdzieś w cieście. A wszystko to do kupy obficie podlane lukrem podgrzanym na ogniu teorii spiskowych – na przykład takie, że powodem nielegalności autostopu w USA jest to, że w dobie automatycznego odczytywania numerów rejestracyjnych, wszechobecnego CCTV i możliwości śledzenia biletów lotniczych i płatności kartami, jest to jedna z nielicznych metod przemieszczania się, która utrudnia śledzenie danego obywatela…
W świetle tych faktów pytanie „co my takiego widzimy w tej Ameryce” pozostaje pytaniem dość otwartym. A jeśli systemy przeczesywania internetu ujawnione przez Snowdena działają sprawnie, jest wątpliwe, żebym w najbliższym czasie przekonał się na własne oczy. Ale co tam, Rosja to też jest piękny kraj.
Tekst został opublikowany w portalu gazetae.com