Mania ulepszania

Jako stary „linuksowiec” mogę czerpać z doświadczenia, które nabyłem przez ponad 10 lat używania tego systemu. Szczególnie wartościowe są umiejętności, które nabyłem jako młody „linuksowiec” z ambicjami, chcący wciąż ulepszać zainstalowany system. Naukę jaką wyniosłem można podsumować jednym zdaniem: „jak coś działa dobrze, to nie ruszaj, bo spieprzysz”.

IMG20101010_036Jednak doświadczenia tego wydają się nie mieć twórcy rzeczy, z których wszyscy korzystamy na co dzień. Jakiś czas temu przetoczyła się przez Facebooka wielka fala protestów, dotycząca nowego wyglądu strony użytkownika. Ludzie masowo protestowali przeciwko Timeline, w końcu przestali – bo nie mieli innego wyjścia, jak się z tym pogodzić. A tymczasem Facebook, który wcześniej wmawiał wszystkim, że nowa wersja jest lepsza i po prostu wymaga przyzwyczajenia, według niektórych źródeł w internecie już pracuje nad nowym ulepszeniem.

Podobnie jest w motoryzacji. Weźmy dla przykładu nowe radio w Mercedesie. Stare wyglądało jak zwykłe samochodowe radio, miało kilka podstawowych przycisków, dwa pokrętła i ładnie grało. W nowszych modelach zastąpione zostało panelem o podwójnym rozmiarze, wyposażonym w wielki ekran, na którym wyświetla się skomplikowane menu, otoczone dzikim gąszczem rozmaitych przycisków. I tak w starym radio, kiedy chciałem posłuchać muzyki z mojego transmitera FM (to takie sprytne urządzonko – połączenie odtwarzacza mp3 zasilanego z gniazda zapalniczki i mini nadajnika radiowego pozwalające słuchać własnej muzyki przez głośniki auta bez kombinowania z kablami) czy też z jakiejś lokalnej, zagubionej we wschodnioeuropejskiej dziczy stacji radiowej bez systemu RDS, wystarczyło wsunąć go do gniazda, wcisnąć przycisk ON a następnie strzałką w prawo lub w lewo ustawić pożądaną częstotliwość. W nowym, „lepszym” radio jest to niemożliwe. Trzeba wcisnąć przycisk „RADIO”, następnie strzałkę w dół, strzałkę w lewo, enter aby wejść do podmenu, tam wybrać strzałkami drugą pozycję z listy, kolejny raz enter i już używając mikroskopijnej klawiaturki można wpisywać ręcznie żądaną częstotliwość. Następnie, jeśli jazda odbywa się w nocy, należy wcisnąć przycisk SYS,  i odpowiednio manewrując w menu wyłączyć wyświetlacz, bo jest za jasny i przeszkadza w prowadzeniu pojazdu. A, zapomniałem jeszcze, że po włączeniu radia należy obejrzeć animowaną planszę powitalną, po której następuje informacja, że kierowca nie powinien pozwolić na to, aby system rozpraszał go w czasie jazdy. No to, panowie z Mercedesa, trzeba go było zostawić takim jakim był – intuicyjnym i prostym!

U konkurencji też nie lepiej. Poprzedni model Forda Transita (w tej chwili na rynku pojawia się jego kolejna generacja) był na rynku przez dość długi czas. W tym czasie konkurencja zaproponowała klientom nowsze modele, w którym drążek zmiany biegów był modnie umieszczony w specjalnej kieszeni na desce rozdzielczej. Aby sprostać konkurencji przy okazji „face liftingu” inżynierowie Forda zastosowali podobne rozwiązanie. I tak zamiast wygodnego, długiego i precyzyjnego lewarka wystającego z podłogi, na desce rozdzielczej wyrosło pudełko, z którego wystaje krótki drążek, połączony ze skrzynią jakimś systemem cięgien czy czegoś, dzięki czemu jego precyzja jest znacznie gorsza. A do tego owo pudełko uwiera kierowcę w kolano a pasażerowi siedzącemu na środkowym fotelu jest wygodnie jedynie w przypadku, jeśli jest jednonogim inwalidą.

I tak dzieje się coraz częściej, w każdej branży. Ostatnio łaziłem po sklepach, próbując kupić sobie normalne buty. Przeszedłem całe centrum handlowe, w kolejnych sklepach nadziewając się na te same kilka młodych osób. Po kilku spotkaniach zaczęliśmy pozdrawiać się jak starzy znajomi, a w ostatnim sklepie ucięliśmy sobie krótką pogawędkę. Wszyscy (trzech chłopaków i dziewczyna), jak się okazało, mieliśmy ten sam problem – nie mogliśmy znaleźć normalnego obuwia. Każde z nas szukało prostych butów, w stonowanych kolorach, nie ociekających bajerami i do tego z normalnymi sznurówkami. Okazuje się, że dzięki nadaktywności kreatorów mody coś takiego jest zupełnie niemożliwe. Adidasy w kolorze ektoplazmy z jaskraworóżowymi sznurówkami wzdłuż lewej krawędzi podeszwy? Proszę bardzo. Półbuty męskie (?) z długim noskiem, z imitacji skóry węża pochlapanego pomarańczową farbą odblaskową? Nie ma sprawy. Trampki na szpilce? Trzecia półka po lewej. Normalne buty dla normalnych ludzi? Niestety, nie ma szans…

A co by komu przeszkadzało, żeby udane modele normalnych butów produkować przez cały czas? Glany i trampki są identyczne od lat, dlaczego nie mogłoby być inaczej z butami innego rodzaju? I nawet tak się ubierając, można by być trendy, tak jak ojciec mody na wiele innych rzeczy Steve Jobs, który przez lata chodził w identycznych ubraniach…

Od pewnego czasu zauważam u siebie swego rodzaju wstecznictwo (nie mylić z hipsterstwem). Zakupując nowy przedmiot z definicji omijam szerokim łukiem całe marketingowe bzdurzenie, które go opisuje i patrzę na to, co jest naprawdę ważne. Pamiętam zdziwienie pana w salonie samochodowym, kiedy on trajkotał o tym, jak można rewolucyjnie wygodnie podłączyć do niego iPoda oraz o jakichś innych elektronicznych gadżetach, a ja w tym czasie wyjąłem z reflektora żarówkę, bo chciałem sprawdzić, czy można to zrobić nie będąc ośmiornicą z wieloletnią praktyką w ginekologii, co niestety jest coraz częstszym wymogiem do wykonania tej prostej jeszcze do niedawna czynności.

Czasem tęsknię do czasów, w których urządzenia elektroniczne obsługiwało się łatwo, odzież dla normalnych ludzi była powszechnie dostępna w sklepach, a proste naprawy w samochodach można było dokonać po ciemku na poboczu drogi w deszczową noc… Mówi się, że mamy postęp, ale jak się zastanowić, to właściwie często życie było prostsze wtedy niż teraz. I komu to przeszkadzało?

* * *

Kiedy kończyłem ten felieton przypomniała mi się taka stara piosenka, która wyjaśnia chyba opisany przeze mnie mechanizm. Opisuje ona pewnych panów, którzy zajmują się właśnie tym, o czym piszę.

„bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę:
“Co by tu jeszcze spieprzyć, Panowie? Co by tu jeszcze?”
(…)
Bo mając tyle twórczych pomysłów, tyle zdolności,
boją się, by im czasem nie przyszło tkwić w bezczynności.”

Oczywiście, jak to w piosence kabaretowej, sprawa u Młynarskiego jest nieco przejaskrawiona. W końcu nasi prawdziwi faceci nie pieprzą dla samego pieprzenia, ale próbują ulepszać. Niestety rezultat jest w obu przypadkach podobny, więc tekst wydaje się być jak najbardziej trafny. A jeśli tak, to chyba pora porzucić nadzieję, że będzie lepiej, bo końcówka piosenki nie napawa niestety optymizmem:

„Niechaj ta myśl im wzrok rozpłomienia, niech zatrą ręce,
że tyle jeszcze jest do spieprzenia, a będzie więcej.”


Tekst ukazał się w portalu gazetae.com

 

Comments

comments