“Nasza fantastyczna przyszłość poza Unią Europejską”

Od referendum, w którym Brytyjczycy zdecydowali, że chcą opuścić Unię Europejską minęły już dwa lata. Z tej okazji Daily Express opublikował wywiad z ministrem Brexitu Davidem Davisem zatytułowany “Our fantastic future out of EU”. Liczyłem na to, że uda mi się dowiedzieć jakichś konkretów – na czym dokładnie ma polegać fantastyczność tej przyszłości, jak będą wyglądały relacje pomiędzy Wielką Brytanią i zjednoczoną Europą i tak dalej. Wywiad jednak to tylko kolejny stek ogólników, o “globalnej wielkiej Brytanii”, o “świetlanej przyszłości” i o tym, jak świetna była to decyzja. 

Tak się składa, że nosiłem się z napisaniem tekstu o tym, jak Brexitowcy wyobrażają sobie Brexit który, bądź co bądź, ma nastąpić już za 9 miesięcy. Okazuje się jednak, że to nie jest taka prosta sprawa. Próbowałem pociągnąć za język kilku z moich brexitowych przyjaciół, zajrzałem także na kilka forów dyskusyjnych. Niewiele jednak uzyskałem konkretów.

Generalnie wygląda na to, że brexitowcy dzielą się dziś na dwa rodzaje. Ci, którzy uważali (i nierzadko dalej uważają), że Unia Europejska to nie jest miejsce dla ich kraju, ale nie do końca tak sobie wyobrażali, to, co się będzie działo po wygranym przez nich referendum. Z tymi niewiele udało mi się porozmawiać, bo nawet jeśli któryś wyduka, że sprawy nie idą w dobrym kierunku, to albo urywa temat, albo przeskakuje na pole, na którym czuje się znacznie bezpieczniej – krytykowanie Unii Europejskiej.

Bardziej rozmowni są radykalni Brexitowcy – jednak i tu ciężko jest o jakieś konkrety. Ci z kolei wydają się żyć w jakimś wyobrażonym świecie, w którym Wielka Brytania jest wciąż Wielka, a Unia Europejska skomle o to, aby Brytyjczycy pozwolili jej pożywić się przy swoim suto zastawionym stole. Mówi o tym nawet David Davies we wspomnianym wcześniej wywiadzie kiedy wspomina o tym, że Niemcy sprzedają na Wyspy milion samochodów rocznie i będzie im zależało na tym, aby to kontynuować. To niby prawda – tylko że jak Europejczycy przestaną na wyspach sprzedawać swoje auta, to sprzedadzą 10% samochodów mniej. Brytyjczycy z kolei nie będą mieli czym jeździć – bo po pierwsze nawet auta produkowane na wyspach są w większości składane z części importowanych z innych krajów Europejskich, a po drugie koncerny zapowiadają, że w przypadku kiedy Wielka Brytania znajdzie się poza wspólnym europejskim rynkiem przeniosą swoją produkcję gdzie indziej.

Oczywiście Brytyjczycy mogą kupować samochody gdzie indziej – w tym kraju już dziś spotyka się na drogach tak egzotyczne dla Europy pojazdy jak chińskie MG czy pick upy Great Wall, malezyjskie Protony czy indyjskie Taty. Tylko że o ile Chińczycy czy Hindusi chętnie wejdą na brytyjski rynek, to raczej wątpliwe aby samochody produkowane w Wielkiej Brytanii sprzedawały się na rynku tamtejszym.

I tak to wygląda na każdym kroku. Wielka Brytania jest bardzo blisko powiązana gospodarczo z Europą i choć twardzi Brexitowcy buńczucznie potrząsają szabelką mówiąc, że Europa im nie jest do niczego potrzebna, bo wszystko potrafią wyprodukować sobie sami to raczej nie widzę żeby Szkocja czy Walia wkrótce stały się potentatami w produkcji oliwek czy winogron, a wątpię, żeby najtwardsi nawet Brexitowcy rozważyli zastąpienie wyrosłych w sycylijskim słońcu pomarańczy wyhodowaną na polach East Anglia rzepą…

Dlatego wydawałoby się, że moje pytanie, jak wyobrażają sobie kontynuowanie tych relacji handlowych od kwietnia przyszłego roku jest całkiem rozsądne: w końcu przecież na 9 miesięcy przed datą ostatecznego opuszczenia Unii z pewnością kraj na coś się przygotowuje?

Pytanie to zadałem na kilku forach. Na żadnym z nich nie udało mi się uzyskać żadnej odpowiedzi. Za to ile ciekawych rzeczy się dowiedziałem – o tym, jak Europa pasożytuje na Wielkiej Brytanii i dlatego teraz robi wszystko, aby uniemożliwić jej odejście, bo bez niej sobie nie poradzi. O tym, że przez Europę Wielka Brytania leży w ruinie, bo całe bogactwo oraz przemysł wyeksportowano za granicę. O tym, że po prostu nie doceniam tego kraju, a to przecież kraj, który wygrał wojnę o Falklandy, więc ewentualne problemy związane z Brexitem to dla niego pikuś. A w najlepszym razie, że to Europie zależy, żeby sprzedawać tu swoje towary, więc to Europy problem jak to rozwiąże i niech to ona się martwi – Brytyjczycy jak będą chcieli pomarańcze, to sobie je przeszmuglują przez zieloną granicę w Irlandii Północnej, a resztę wyprodukują sobie sami. Na moje pytanie skąd wezmą pracowników do fabryk i do pracy na farmach usłyszałem, że sprowadzą ich sobie z Azji, co będzie korzystne dla gospodarki, bo nie dość że będą tańsi, to jeszcze nie będzie z nimi problemu bo w odróżnieniu od obywateli Europy nie będą tu mieli praktycznie żadnych praw.

Obie dyskusje wciąż dryfowały w tym samym kierunku: bohaterska Wielka Brytania zrywa założone jej przez słabą Europę kajdany, Europejczycy rozpierzchają w trwodze, bo wiedzą, że przy takiej konkurencji dni Unii Europejskiej są policzone (nie to, żeby Unia sobie dobrze radziła już teraz, ale wiadomo, że upaść może dopiero teraz, żeby Brytyjczycy mogli tańczyć na jej gruzach). Ja wciąż jednak próbowałem dowiedzieć się jakichś konkretów – jak różne rzeczy będą rozwiązane w praktyce. W końcu postanowiłem skupić się tylko na jednej kwestii i pytałem, gdzie będzie się obsługiwać ciężarówki które po wjeździe do kraju będą musiały być oclone. To wbrew pozorom poważna sprawa – statystycznie w każdej minucie z portu w Dover zjeżdża na ląd sześć ciężarówek. Obecnie na cło muszą zajechać tylko te nieliczne przyjeżdzające z Turcji, Szwajcarii, Norwegii, Białorusi czy Maroka, a pomimo tego terminal celny pęka w szwach, a znalezienie miejsca do zaparkowania ciężarówki nawet w nie do końca legalnych miejscach (na poboczu, na chodniku czy pod wiaduktem) graniczy z cudem.

Dowiedziałem się, że po pierwsze to problem Europejczyków, bo to głównie oni przyjeżdżają tu ciężarówkami, a po drugie ponieważ Wielka Brytania znajdzie sobie nowych partnerów handlowych, większość towarów będzie przyjeżdżać do tego kraju statkiem. OK, tylko że ciężarówki przywożące do Wielkiej Brytanii np. pomarańcze, wyjeżdżają z tego kraju załadowane na przykład brytyjską jagnięciną, więc jest w interesie obu stron aby wciąż kursowały. Bo o ile firmy transportowe z Europy mogą sobie pozwolić na utratę tego rynku (już nawet dziś niektóre przedsiębiorstwa odpuszczają sobie kursy na Wyspy ze względu na niekończące się problemy z emigrantami w Calais), a oliwki czy pomarańcze, których nie kupią Brytyjczycy, chętnie zjedzą na przykład Polacy (od lat rynek oliwy z oliwek w Polsce co roku notuje dwucyfrowe wzrosty), Brytyjczykom nie będzie tak łatwo znaleźć nowe rynki zbytu. Bo raczej nie będą eksportować swojej wołowiny do Indii a jagnięciny do Nowej Zelandii…

Jednak nawet pominąwszy ten aspekt, to przecież te statki, które nagle mają zacząć transportować 40% brytyjskiej wymiany handlowej, wciąż muszą gdzieś przypływać. Będzie trzeba rozbudować porty wraz z otaczającą je infrastrukturą (co nie będzie łatwe, jeśli pamiętamy, że większość z nich znajduje się w dużych miastach). To są projekty budowlane na lata, raczej trudno oczekiwać, żeby to wszystko było gotowe nie tylko na 19-go marca 2019, ale nawet za pięć lat… Podobno Boris Johnson zamówił w Chinach pływające nabrzeża, ale przecież to nie rozwiązuje problemu – trzeba je gdzieś umieścić, utworzyć do nich tory wodne i dojazd dla ciężarówek… Gdzieś przewinął się pomysł na to, żeby cięzarówki clić elektronicznie, ale stworzenie systemu komputerowego będącego w stanie obsłużyć takie ilości towaru to raczej także nie jest robota na weekend, a ponieważ nawet nie wiadomo jeszcze, jak to wszystko miałoby wyglądać, to trudno by nawet było dziś nad takim systemem pracować… OK, ja się zgadzam, to wszystko jest do zrobienia, ale jeśli no-deal Brexit ma nastąpić za 9 miesięcy, to jeśli Wielka Brytania nie będzie do tego przygotowana to to się zakończy totalną katastrofą. Wystarczy wspomnieć zimę sprzed kilku lat, gdzie z powodu śniegu w Europie i Anglii po kilku dniach półki w działach warzyw szkockich supermarketów świeciły pustkami.  Próbowałem dowiedzieć się, czy ktokolwiek o tym myśli, czy były jakieś przetargi, czy ktoś oszacował koszty takiego przedsięwzięcia… Moja dociekliwość skończyła się jednak tym, że zostałem nazwany trollem i zablokowany. Cóż…

Jakie wnioski wyciągnąłem z tego eksperymentu? Cóż – ja już od pewnego czasu biorę pod uwagę możliwość, że trzeba będzie z Wielkiej Brytanii wyjechać. Rozważam ewentualne kierunki emigracji, robię research, planuję na tą ewentualność, nawet zacząłem uczyć się nowego języka. A dla mnie wyjazd z UK nie jest żadnym problemem – nie mam dzieci, długów, kredytów, zobowiązań – w każdej chwili mogę się po prostu spakować i wyjechać. Brexitowcy wyciągnęli z Europy 70 milionów ludzi – i nie tylko nie mieli przygotowanego żadnego planu, ale nawet dziś nie uważają, że trzeba pochylić się nad tysiącami praktycznych problemów, które pojawią się 19-go marca. Wizja “fantastycznej przyszłości poza UE”, w której Wielka Brytania niczym za dotknięciem magicznej różdżki na powrót staje się wspaniałym imperium, któremu bogactwa zazdrości cała Europa i która jak równy z równym współpracuje z takimi potęgami gospodarczymi jak USA czy Chiny podczas gdy Unia Europejska pogrąża się coraz bardziej w chaosie aby w końcu lec w gruzach jest faktycznie fantastyczna. W oryginalnym tego słowa znaczeniu:

fantastyczny

1. «będący nierealnym wytworem wyobraźni»
2. «o powieści, opowiadaniu itp.: przedstawiający świat i wydarzenia nierealne»

I tylko jednego jestem ciekaw: kogo oni będą winić za swoje problemy jak się już ich nie będzie dało zwalić na Unię Europejską?

Comments

comments

Dodaj komentarz