Dyskusja na ten temat, której byłem uczestnikiem, zboczyła na ścieżkę umożliwiającą niewątpliwie burzliwą wymianę zdań lecz nie rokującą nadziei na wyciągnięcie jakichkolwiek sensownych wniosków. Z jednej strony przywoływanie występków Izraela wobec ludności palestyńskiej i pytanie „jak mogą domagać się zwrotów zagrabionego mienia, skoro sami robią biednym Palestyńczykom to samo”. Jakkolwiek rażące naruszanie własnego i międzynarodowego prawa przez państwo Izrael jest dość dobrze udokumentowanym faktem, przywoływanie tego w kontekście mienia utraconego przez Żydów w czasie Holokaustu jest niczym innym, jak znanym ze starego dowcipu wołaniem „A u Was biją Murzynów!”. Druga strona jednak nie pozostaje dłużna i jak zwykle, kiedy dyskusja choćby pobieżnie dotyczy Żydów, wali po głowach każdego, kto ośmiela się mieć inne zdanie obuchem oskarżeń o antysemityzm. (Tylko czekam aż podobny standard zawita do programów kulinarnych: „Wolisz rybę po grecku niż śledzia po żydowsku? Ty antysemito!!!”)
Tymczasem być może dyskusję powinno skierować się na inne tory. Jest oczywiste, że Żydzi utracili naprawdę wielkie bogactwa w czasie Drugiej Wojny Światowej. Największe jednak bogactwa bledną przy ogromie zbrodni jakie popełnili na tym narodzie naziści, przy aktywnym udziale rozmaitych pomocników. Druga Wojna Światowa nie była jednak wyłącznym doświadczeniem Żydów. Ogień przewalił się przez całą Europę (i nie tylko), a za ustanowioną w Jałcie żelazną kurtyną cierpiały całe narody. Miliony Europejczyków straciły nie tylko dorobek swojego życia ale i najbliższych członków rodziny. Wielu z nich musiało po wojnie odbudowywać swoje domy czy firmy ze zgliszcz tylko po to, aby patrzeć jak zostaną im odebrane przez stalinowskie reżimy. Wielu pozbawiono możliwości powrotu do ojczyzny i zmuszono do rozpoczęcia nowego życia w obcym kraju praktycznie od zera. Koszta wojny były astronomiczne – tak w skali rodziny, kraju jak i całej planety. W tym kontekście czyjekolwiek żądania zwrotu nieruchomości na podstawie stanu z 1939 roku wydają się być co najmniej niestosowne. Dlaczego tak uważam?
Mamy listopad 2013. Od wybuchu drugiej wojny światowej w roku 1939 minęło ponad 74 lata. Jeśli ktoś wtedy był wystarczająco stary aby posiadać nieruchomości, dziś jeśli wciąż żyje, dobiega setki. Jego spadkobiercy w najlepszym przypadku owe nieruchomości pamiętają mgliście z dzieciństwa, jeśli są w moim wieku (a nie jestem już młokosem) mogą co najwyżej znać je z opowiadań swoich babć i dziadków. Całe pokolenia przeżyły swoje życie mniej lub bardziej szczęśliwie w przekonaniu, że zabranych przez nazistów, a potem uwięzionych za Żelazną Kurtyną włości nigdy nie uda się odzyskać, bo mało kto spodziewał się tak rychłego upadku bloku komunistycznego. Świadomość ta nie przeszkadzała im cieszyć się każdym dniem, śmiać się i płakać, zakładać rodziny, piąć się po szczeblach kariery i zwyczajnie żyć swoim życiem. Jak to jest, że nagle dziś, po tylu latach, niektórzy ze spadkobierców czują się nagle poszkodowani i podejmują tak daleko idące kroki aby odzyskać „dom rodzinny” który przez całe ich życie był dla nich tylko spłowiałym zdjęciem w rodzinnym albumie? Padają piękne słowa o „idei własności prywatnej” i o tym, że „nie jest możliwe powrócenie do sprawiedliwego systemu bez zadośćuczynienia poszkodowanym”. Jednak czy naprawdę chodzi o to, czy jest to zwykła pazerność? I czy jest tu w ogóle możliwość mówienia o jakiejkolwiek sprawiedliwości?
Zwolennicy restytucji majątkowych próbują przedstawiać sprawę jako niezmiernie prostą. „Było nasze, zabrali, niech oddadzą”. Proste, prawda? Jeśli z domu należącego do rodziny Abramowiczów wyrzucił ją Obersturmbannführer Weiß, wystarczy wykopać go i przywrócić dom prawowitym właścicielom. I problem z głowy. Ale przecież sprawa nie wygląda tak prosto. Dziś w domu, który kiedyś należał do żydowskiego kupca mogą mieszkać wnuki niemieckiego oficera. Jego dom rodzinny może spłonął podczas bombardowania Drezna, a może zamieszkiwany jest dziś przez polską rodzinę przesiedloną po wojnie z kresów do Zielonej Góry. W rezultacie zwrot domu jego prawowitym właścicielom oznaczałby eksmisję rodziny, która od dwóch pokoleń uważa go za swoją rodzinną siedzibę. Owszem, „gdyby dziadek nie wstąpił do SS…” Ale czy to jest w porządku aby ludzi urodzonych ponad pół wieku po wojnie obciążać konsekwencjami decyzji ich dziadka?
Prawo w wielu krajach przewiduje sytuację, w której historyczne prawo własności musi ustąpić miejsca stanowi faktycznemu. Konstrukcje takie jak przedawnienie czy zasiedzenie powstały właśnie po to, aby nie naprawiano zadawnionych krzywd poprzez generowanie nowych. Świadomi tego są także walczący o zwrot utraconego mienia (tym bardziej, że jak podaje Gazeta Wyborcza, to właśnie instytucja przedawnienia uniemożliwia im w wielu przypadkach staranie się o zwrot zagrabionego przez nazistów mienia, które dziś znajduje się na terenie Niemiec). Jeżeli nie jest możliwy zwrot utraconego mienia w naturze, gotowi są więc przyjąć kompensacje finansową. „Nasza rodzina jest stratna, KTOŚ musi za to zapłacić” – mówią. Nie bardzo interesuje ich to, KTO za to zapłaci. A jedno jest pewne. Nie będzie to ani Obersturmbannführer Weiß, ani jego szef Heinrich Himmler, ani nawet sam Adolf Hitler. Nie będą to także ani polscy komuniści, którzy przejmowali pożydowskie mienie od nazistów po zakończeniu wojny, nie będzie to także ani Józef Stalin, ani Winston Churchill ani Franklin D Roosevelt, którzy zdecydowali o takim a nie innym podziale Europy po wojnie. W przypadku Polski będzie to polski podatnik, w większości urodzony już po wojnie w kraju który dopiero niedawno zaczął odbudowywać się po 45 latach walki o przetrwanie pod sowieckim butem. Będzie to przedstawiciel narodu który obok Żydów najwięcej wycierpiał podczas wojny i następującego po niej półwiecza i który z trudem próbuje dogonić standard życia, którym od lat cieszy się choćby i naród sprawców całego zamieszania – Niemców. Nawet jeśli całe żydowskie mienie przetrwałoby wojnę i komunę w nienaruszonym stanie, byłoby śmiesznym przypuszczać, że w ogólnym rozrachunku Polska zrobiła na tej całej historii dobry interes. Polska nie ma jednak szans na uzyskanie jakichkolwiek odszkodowań za to, że walec historii pogrążył cały kraj w ruinach, pozbawił życia miliony ludzi, w tym elity intelektualne kraju, a porzucenie go przez sojuszników na pastwę Stalina również ciężko uznać za finansowo korzystne w skutkach.
Może więc zatem pora zapomnieć o przeszłości i „z żywymi naprzód iść”? Przeszłość czasem boli, ale to nie powód aby wiecznie rozdrapywać rany. Mamy XXI wiek, świat jest dzisiaj dokładnie w tym punkcie, w którym go widzimy i zamiast żądać odszkodowań za to, że nie jest tak, jak mogłoby być, gdyby historia potoczyła się inaczej, zajmijmy się może tym, co jest dzisiaj, a co mogłoby być lepsze jutro? Nierówność społeczna, głodujące dzieci, globalne ocieplenie – to są problemy, na których powinniśmy skupić wszelkie dostępne środki i energię.
Ktoś może powiedzieć „łatwo Ci mówić, bo to nie ty jesteś w takiej sytuacji”. Otóż – tak się składa, że gdyby historia potoczyła się inaczej, być może dzisiaj żyłbym w Polsce, jednym z bogatszych krajów Europy, gdzie zarządzałbym rodzinną farmą na Wołyniu albo piastował stanowisko dyrektora wykonawczego w rodzinnym koncernie z branży spożywczej z siedzibą w Charsznicy pod Miechowem. Historia jednak potoczyła się inaczej i zamiast tego prowadzę skromny żywot emigranta w Szkocji, pomimo tego, że zarówno rodzina mojej matki jak i ojca posiadała mienie o znacznej wartości, które utraciliśmy podczas wojennej zawieruchy i pojałtańskich porządków. Choć niewątpliwie w myśl pięknych idei o prawie własności mamy do nich moralne prawo, w praktyce są one nie do odzyskania. I wcale nie stoi to na przeszkodzie, abym spał spokojnie w nocy. Ta historyczna niesprawiedliwość nie budzi mojego świętego oburzenia i nie zakładam stowarzyszeń, które piszą pełne okrągłych słów otwarte listy do prezydentów Polski i Ukrainy. Bo nie jest to ani pierwszy, ani ostatni raz w historii, kiedy walec historii przestawia losy poszczególnych rodzin do góry nogami. Dlatego należy pozostawić historię w podręcznikach. Za kolejne kilka pokoleń kwestia „nieuregulowania spraw mienia utraconego podczas drugiej wojny światowej” będzie znaczyła tyle, ile dla nas znaczy sprawa nieuregulowania spraw mienia utraconego podczas wojen napoleońskich, krucjat czy podbojów Imperium Rzymskiego. A jak ktoś koniecznie chce porównywać swoją sytuację do tej, która byłaby jego losem we wszechświecie alternatywnym, w którym historia potoczyła się inaczej, proponuję przyjąć szerszą perspektywę. Ja na przykład, jak pisałem, mógłbym być dziś bogatym współwłaścicielem rodzinnej firmy zajmującej się przetwórstwem owoców i warzyw, założonej przez mojego pradziadka i utraconej przez moją rodzinę w okresie stalinowskim. Ale równie dobrze mogłoby mnie w ogóle nie być, bo gdyby nie pojałtańskie porządki, moi rodzice nigdy nie spotkaliby się we Wrocławiu.
Naprawdę, drodzy spadkobiercy: jeśli nie potraficie cieszyć się tym, co macie, to nawet uzyskanie odszkodowań za mienie utracone przez waszych dziadków wielokrotnie przekraczające jego wartość nie uczyni was ani trochę bardziej szczęśliwymi.
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com
[…] napisałem dla pewnego polskiego portalu tekst dotyczący żydowskich żądań (można go znaleźć tutaj). Pokrótce moje zdanie jest takie, ze wojna była straszna dla wszystkich. Oczywiście naród […]
[…] felietonie Tomka w temacie żydowskich roszczeń […]