W rządowej limuzynie wiozącej prezydenta pękła opona. Wypadek ten spadł prawicy jak z nieba – momentalnie bowiem oznajmiono, że opona sama z siebie pęknąć nie może, co dowodzi, że był to zamach. Tylko czekam, aż eksperci Macierewicza odkryją, że w oponie znaleziono ślady trotylu a w nadkolu bombę próżniową, bo opony, niczym Tupolewy uderzające w brzozę, nie pękają same z siebie. Szczególnie takie z rządowych limuzyn, które wzorowane są na rozwiązaniach wojskowych. Ponieważ jednak jak na razie z grona fachowców Macierewicza nie usłyszeliśmy ani jednego fiuuu-bziąąą, powstałą próżnię momentalnie zalały opinie domorosłych ekspertów. Czy jednak nie przydałoby się nam trochę zdrowego rozsądku?
Opony stosowane w opancerzonych limuzynach różnią się znacznie od zwykłych, “cywilnych” opon. Ich specjalna konstrukcja umożliwia przejechanie kilkudziesięciu kilometrów po tym, jak opona de facto zostanie zniszczona. Ta jakże istotna w ekstremalnych sytuacjach funkcja ma jednak swoją cenę: takie specjalistyczne opony mają znacznie mniejszą żywotność nawet w normalnych warunkach użytkowania i, paradoksalnie, należy obchodzić się z nimi jak z jajkiem. Dość powiedzieć, że nieużywany samochód musi być regularnie przetaczany o 1/4 obrotu kół aby uniknąć odkształceń powstałych w wyniku jednostajnego obciążenia opony bądź co bądź kilkutonową opancerzoną limuzyną. Biorąc pod uwagę fakt, że funkcjonariusze BOR w przeszłości już pokazali że mają dość swobodne podejście do swojej pracy, jest całkiem możliwe że nie trzeba będzie doszukiwać się spisku i działania wrogów zewnętrznych. Wypadki rządowych samochodów w przeszłości spowodowane były beztroską ludzi, w których rękach leży bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie. Kilka lat temu zdarzyło się “Borowikom” rozbić służbowy samochód po pijaku i nie był to przypadek odosobniony. Pewną przesłanką co do tego, że do sprawności wartych fortunę specjalistycznych opon funkcjonariusze BOR mogą mieć dość lekceważące podejście jest przypadek sprzed dekady, kiedy jeden z funkcjonariuszy rozbił opancerzoną terenówkę podczas nieudanej próby kręcenia bączków na parkingu…
Domorośli specjaliści jednak wiedzą lepiej. O tym, że był to zamach wydaje się być przekonany pan Rajmund Pollak, autor tekstu, z którego pochodzi poniższy fragment:
Kto w to uwierzy, że na równej autostradzie przy temperaturze poniżej 15 stopni Celsjusza w ultranowoczesnej limuzynie pęka tylna opona tak sobie bez zewnętrznej przyczyny? Ja w takie zbiegi okoliczności nie wierzę, bo jestem z zawodu inżynierem mechanikiem o specjalności samochody i ciągniki i znam konstrukcję oraz trwałość aktualnie produkowanych opon.
Nie będę opisywał z ilu warstw i z czego składa się nowoczesna opona, ale wspomnę tylko, że przejechałem w swoim życiu ponad 1.000 000 km (milion) w przeróżnych samochodach i nigdy nie słyszałem, abyaby przy temperaturze poniżej 15 stopni Celsjusza na jakiejkolwiek autostradzie w Europie samoczynnie całkowicie pękła akurat tylna opona.
Cóż, ja uwierzę. Nie wiem, czy przejechałem w życiu milion kilometrów, bo nigdy nie liczyłem i pełen jestem podziwu, że pan Rajmund zna ich dokładną liczbę (szczególnie że jeździł na przeróżnych samochodach, więc nie było mu zapewne łatwo prowadzić obliczenia) ale przez ponad 5 lat pracowałem w firmie zajmującej się ekspresowym transportem na terenie całej Europy. W grudniu 2010 roku straciłem tylną oponę w aucie dostawczym podczas trasy do Norwegii. Zdarzenie miało miejsce na pustej, zaśnieżonej autostradzie gdzieś w Danii. Moją uwagę przykuł dziwny dźwięk i wibracje, postanowiłem więc zjechać z autostrady zjazdem oddalonym o jakieś 150 metrów. Po zatrzymaniu się na poboczu okazało się, że z mojej prawej tylnej opony został jedynie taki ogryzek:
Sądząc po tym, że po zjechaniu na pobocze miałem śniegu znacznie więcej niż po kostki, jestem w stanie założyć, że było grubo poniżej 15 stopni. A że Dania jest w Europie, to najwyraźniej jednak może zdarzyć się tak, żeby “przy temperaturze poniżej 15 stopni Celsjusza na jakiejkolwiek autostradzie w Europie samoczynnie całkowicie pękła akurat tylna opona”.
Czy jednak opona samoczynnie eksplodowała, czy może guma zniknęła w wyniku przejechania przeze mnie tych 200 metrów do miejsca, w którym bezpiecznie mogłem się zatrzymać? W końcu nawet panu Rajmundowi zdarzało się “złapać „kapcia” , lub nawet przeciąć oponę na leżącym na autostradzie kawałku blachy, ale nawet wtedy nie dochodziło do wystrzału całej opony”. W tym przypadku wióry na pozostałym na feldze fragmencie ogumienia sugerują, że zjazd z autostrady nie był tu bez znaczenia.
Jednak moja przygoda w Danii nie była jedyną! Otóż w grudniu 2014 po raz kolejny przemierzałem Europę za kierownicą auta dostawczego, kiedy nagle usłyszałem głośny huk po którym lekko zarzuciło mi tyłem auta. W lusterku zdążyłem zobaczyć fragmenty opony rozlatujące się po całej szerokości autostrady. Dość powiedzieć że wybuch był tak gwałtowny, że doszło nie tylko do niemal całkowitej anihilacji opony:
ale jej fragmenty uszkodziły elementy nadwozia (na zdjęciu poniżej widać oderwany fragment plastikowej listwy oraz brak kołpaka, który odleciał w trakcie tego wydarzenia):Być może prawdą jest, że brakuje mi wiele do umiejętności pana Rajmunda czy kierowców BOR, którzy “zapewne (…) zauważyliby ostry przedmiot leżący na autostradzie”, bo mi zdarzyło się przebijać opony najeżdzając na ostre przedmioty przy prędkościach znacznie mniejszych niż 150 km/h, z którą to prędkością poruszają się rządowe kolumny. Tak czy tak jednak, jak pisze pan Rajmund, nie doszłoby wtedy do wystrzału całej opony.
Albo więc pan Rajmund i podobni mu kanapowi eksperci w dziedzinie wulkanizacji piszą wierutne bzdury, pragnąc za wszelką cenę uzasadnić swoją tezę o zamachu, albo faktycznie jest rzeczą niesłychaną żeby opony samoczynnie eksplodowały “bez działań osób trzecich, czyli…zamachowców”.
Może więc jednak? Cóż, jeśli się zastanowić, pierwsza z moich sytuacji miała miejsce w Danii, która jak powszechnie wiadomo jest siedliskiem lewaków. Drugi zaś zdarzenie miało miejsce w Niemczech, a jeśli to jeszcze nie wystarczy za komentarz, to dodam tylko, że celem mojej podróży była Częstochowa, a wracałem przez Świebodzin, w którym, jak wiadomo, stoi największy Jezus na świecie. Nie muszę chyba mówić, jak tym lewacko-wegetariańskim cyklistom miłującym energię odnawialną i uchodźców ciąży dumny, polski katolicyzm…
Więc może faktycznie? Wiadome siły nie mają żadnych skrupułów żeby czyhać na życie już drugiego polskiego prezydenta, a spiskowcy dysponują takimi mocami przerobowymi, że mogą pozwolić sobie nie tylko na zamachy na niezłomnych przywódców naszej ojczyzny, ale nawet na przeciwników PiSu, takich jak ja. Jak widać aby stać sie celem ataku wystarczy być Polakiem, nawet jeśli jest się Polakiem nieprawdziwym z tego gorszego sortu. Uważajcie więc na siebie, bo, jak widać, każdy może być celem zamachu!
Tekst opublikował także portal prokapitalizm.pl
[…] Jednego można być pewnym: PiS to ludzie wielkiej wiary. Ich przekonanie o tym, że w Smoleńsku doszło do zamachu i odrzucenie oczywistego faktu, że brawura, nieprzestrzeganie przepisów i regulacji oraz parcie do przybycia na czas za wszelką cenę (co już określa się powszechnie mianem “tupolewizmu”) prowadzi do wypadków. I to nie jest tylko wiara w sferze deklaracji, ale także w sferze czynów, bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że nawet spowodowanie karambolu nie spowodowało u Macierewicza żadnej refleksji, i to pomimo, że nie jest to pierwszy wypadek spowodowany tupolewizmem. I nie mówię tu przecież o Smoleńsku, ale też o wypadku kolumny Andrzeja Dudy. Wielu zwolenników PiS jednak również w tych dwóch przypadkach poważnie rozważało możliwość zamachu (o dywagacjach domorosłych specjalistów na temat wypadku kolumny prezydenckiej pisałem tutaj) […]