Trudna sztuka sikania podczas jazdy autostradą.

W całej Europie przy autostradach, w dość regularnych odstępach od siebie, znajdują się małe przydrożne parkingi, na których często nie znajdziemy nic więcej, jak tylko kilka ławeczek i stolików oraz toaletę. Oprócz tego oczywiście co jakiś czas, mija się tam stację benzynową, przydrożną restaurację, czy też większe tzw. miejsca obsługi podróżnych. Ale nie w Wielkiej Brytanii.

Otóż Wielka Brytania takich parkingów nie buduje, a tam gdzie takie były (np. na podniesionej niedawno do standardu autostrady A1 nieopodal Wetherby) są one likwidowane. Dlatego podróżujący po Wielkiej Brytanii mają do dyspozycji tylko olbrzymie molochy, tzw. Motorway Service Area, umieszczone w pobliżu autostrad co ok. 20 mil. W odróżnieniu od popularnej w całej Europie przyautostradowych miejsc wypoczynku, czy miejsc obsługi podróżnych, brytyjskie MSA nie zasługują na żadne z tych określeń – są to po prostu Miejsca Trzepania Kasy Na Zmuszonych Do Zatrzymania Się Tam Z Braku Innych Opcji.

No bo wyobraźmy sobie, że jedziemy w daleką podróż, i nagle – ludzka rzecz – zachciało nam się siusiu. Postanawiamy więc zatrzymać się gdzieś, skorzystać z toalety i chwilę odpocząć. W skrajnym przypadku już po kwadransie zauważamy wreszcie znak informujący nas, że zbliżamy się do Services. 3 mile później zjeżdzamy z autostrady i… lądujemy w korku, bo wjazd na Services jest z wielkiego ronda, rozprowadzającego ruch w kilku kierunkach. Już po kilku minutach udaje nam się wjechać na rondo, którego przejechanie zajmuje nam kolejne kilka cyklów świateł. W końcu – jest. Wjeżdżamy, Welcome Break czy inne Moto wita nas serdecznie wielką planszą pozbawiającą nas złudzeń, co do możliwości zjedzenia przyzwoitego posiłku – chyba, że jesteśmy fanami McDonalda, albo odgrzewanych w nieskończonosć potraw z mrożonek w zbójeckich cenach…

Zanim zapoznamy się z systemem oznakowania danych Services (bo każda z firm używa swoich własnych znaków – tak jakby użycie ogólnie przyjętych na całym świecie było jakimś dyshonorem) uda nam się zapewne minąć wjazd na parking dla samochodów osobowych, więc omyłkowo lądujemy na parkingu dla Tirów. Tu utykamy na dobrych kilka minut, bo w odróżnieniu od cywilizowanego świata, tu miejsca parkingowe dla ciężarówek nie są ani przelotowe, ani wyznaczone, więc nie mamy innego wyboru, jak obserwować jakiegoś kierowcę, próbującego tyłem wjechać w jedyne pozostałe, nieco przyciasne miejsce parkingowe, którego wymiary nie zmieniły się od czasów, kiedy na brytyjskich drogach królowały parowe ciężarówki Sentinela.

Kiedy wreszcie uda mu się zakończyć serię precyzyjnych manewrów, objeżdżamy cały teren Services dookoła i ponownie lądujemy przy wjeździe. Tym razem powiedzmy udało nam się skręcić na parking dla samochódow, i po krótkim krążeniu po zatłoczonym jak parking Tesco przed świętami placu, znajdujemy miejsce parkingowe – tuż przy wielkiej tablicy informującej nas, że za parkowanie powyżej dwóch godzin zapłacimy kilka funtów (a kierowcy ciężarówek, w skrajnych przypadkach nawet ponad 20) – ewenement na skalę europejską. A jeśli nie zapłacimy, to nam pokażą – cóż za miłe powitanie. Tablica informuje nas także, że pomimo trzepania ciężkiej kasy na swoich klientach, operator parkingu za nic nie odpowiada…

No ale zaparkowaliśmy, pęcherz ciśnie, nie ma czasu. Przedzieramy się w siąpiącym deszczu przez cały parking i wreszcie dopadamy drzwi, gdzie wita nas uśmiechnięta hostessa sprzedająca perfumy. Uprzejmie wymigujemy się od jej namolnych umizgów, już mniej uprzejmie informujemy pana z AA, że nie potrzebujemy ubezpieczenia assistance i dla biednego dziadka kwestującego z puszką na rzecz weteranów mamy już tylko oschłe „nie mam drobnych”. Teraz, gdzie ta toaleta?

Przedzieramy się przez schroniska z tandetą (zależnie od sezonu, plażowe fotele, parasole albo przybory narciarskie), w zbitym tłumie przechodzimy koło kolejnych fast foodów, sieciowych kawiarni i księgarni i wreszcie widzimy strzałkę do toalety: jest na piętrze. Więc jeszcze tylko schody i już, minąwszy salon gier, sklep z komórkami, rozmaite brzęczące i dzwoniące automaty – jesteśmy.

Możemy teraz stanąć w kolejce do wolnej kabiny czy pisuaru, bo akurat tak się złożyło, że w tej samej chwili potrzebę skorzystania z toalety poczuły dwa autokary kibiców piłkarskich. Wreszcie, po jakichś 40 minutach od podjecia tej decyzji, możemy wreszcie ulżyć pęcherzowi.

Wracając do samochodu zaglądamy do sklepiku, w nadziei na jakąś przekąskę, ale nawet głupi batonik kosztuje tu blisko dwukrotnie drożej niż w sklepie, a najtańsze kanapki zaczynają się od 3.70. Zresztą i tak nie mamy czasu, aby stać w kolejce, w której jakieś dziesięć nastolatek porównuje kupowane przez siebie pluszowe misie. Zresztą mamy już dość tego gwaru, hałasu hazardowych maszyn, krzyków pracowników fast foodów, płaczu zgubionych dzieci, brzęczenia monet i okropnej muzyki sączącej się z wszechobecnych głośników – szybko więc przedzieramy się przez tłum, kompletnie przemoczeni ulewnym deszczem docieramy do cichej przystani – czyli zaparkowanego na drugim końcu parkingu samochodu i odstawszy swoje na rondzie, po kilku minutach wracamy na autostradę o wiele bardziej zmęczeni niż przed postojem na odpoczynek.

I tak to właśnie jest. Prawdopodobnie dlatego nie jest niczym dziwnym na brytyjskich autostradach, widok stojącego na poboczu samochodu, którego pasażerowie sikają w trawie nieopodal, czy policjantów, zatrzymujących tam samochody do kontroli – z braku wygodnych parkingów – o kilkadziesiąt centymetrów od pędzących po 90km/h tirów.

Wielu z częstych użytkowników autostrad – takich jak ja – unika Motorway Services jak ognia, i jeśli tylko to możliwe, na postoje zjeżdża choćby do znajdujących się przy autostradach (często z nich widocznych) supermarketów, gdzie toalety są zaraz przy wejściu, a przy okazji można zakupić sobie kanapkę i napój, które nie będą kosztować tygodniowej wypłaty. Często też warto zjechać z autostrady na równoległą do niej drogę, gdzie można zatrzymać się na posiłek, zakupy czy potrzeby fizjologiczne w jakiejś uroczej wiosce czy miasteczku, wspierając przy okazji lokalny biznes.

Ale nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić. Kierowców ciężarówek – na przykład – często goni czas, więc poświęcenie pół godziny na siusiu w Service Area nie wchodzi w grę, a zjazd z autostrady również bywa niemożliwy. Często bowiem równoległe drogi posiadają rozmaite ograniczenia, a i zaparkowanie 44 tonowego kolosa w miejscu do tego nie wyznaczonym, też nie jest rzeczą łatwą. Jak więc radzą sobie zawodowi truckerzy?

Być może ktoś z was podróżował po Wielkiej Brytanii autostopem, lub z innego powodu miał bliższą okazję zapoznać się z poboczami brytyjskich dróg. Tam wśród licznych śmieci często zwracają na siebie uwagę swoją jaskrawą żółcią butelki z płynem. To tak zwany trucker’s juice. I nie, nie jest to oranżada.


Tekst opublikowany został w portalu gazetae.com

Comments

comments