Tymczasem w Absurdystanie 128

Czytelnicy za granicą interesujący się sprawami polskimi mogli zauważyć, że ostatnio jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się anglojęzyczne portale z wiadomościami z Polski – takie jak Polandin.com czy THEfirstNEWS.com. Warto jednak być uważnym – są one częścią rządowej machiny propagandy – próbą zrównoważenia informacji o poczynaniach PiS, których coraz więcej w zachodnich mediach. A na krajowym poletku mogą być pomocne przy tworzeniu Fake Newsów drugiej generacji. Na przykład niedawno w portalu TVP.info ukazał się artykuł mówiący o tym, że brytyjskie media chwalą polski rząd za walkę z koronawirusem. Tyle, że te “brytyjskie media” to wspomniany wcześniej, należący do PAP, portal The First News

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Z owych portali dowiecie się na przykład o tym, że prezydent Duda wziął udział w #Hot16Challenge2 – akcji, w której celebryci rapują w celu zebrania datków na służbę zdrowia (w akcji wziął też udział Janusz Korwin-Mikke, nawołując do tego, żeby wsadzić demokratów i wymordować socjalistów). Ale nie przeczytacie już o tym, że ten sam prezydent niedawno wolał przeznaczyć 10 miliardów na propagandową szczujnię niż na potrzeby służby zdrowia. Bo w końcu jest on tylko marionetką Kaczyńskiego, który z lubością przypomina mu o tym przy każdej okazji. Na przykład kiedy za podpis pod tą ustawą Duda zażądał głowy Jacka Kurskiego, szefa TVP, ten podał się do dymisji ale natychmiast wylądował na dobrze opłacanym stołku doradcy skąd z tylnego siedzenia nadal zarządza machiną propagandy. Jakby tego było mało, ostatnio pełniący obowiązki prezesa TVP oznajmił, że nie będzie startował w nowym konkursie na prezesa, bo najlepszym kandydatem jest Kurski… (Ktoś się chce założyć, że ani się obejrzymy a Kurski wróci na stołek prezesa TVP?)

Nic dziwnego, że większość Polaków chciałaby się już pozbyć tej atrapy prezydenta i zagłosować na kogoś nowego. Choć, oczywiście, są i tacy, którzy widzieliby Dudę na drugiej kadencji. Niestety, żadnym z nich nie dano na to szansy. W ostatnią niedzielę w Polsce miały miejsce wybory Schrödingera: jednocześnie się odbyły i nie odbyły. Jak do tego doszło? Zapnijcie pasy, to będzie ostra jazda.

Jak możecie pamiętać z poprzednich rozdziałów tego cyklu, jedynym legalnym sposobem na przełożenie wyborów byłoby wprowadzenie stanu nadzwyczajnego. Kaczyński nie zgodził się na to, bo wie, że nieudolność jego rządu w walce z epidemią może zaowocować spadkiem poparcia. Zadymy przedsiębiorców z policją to nie jedyne protesty, które miały ostatnio miejsce w naszym kraju. Dlatego rząd próbował ukrywać skalę epidemii i przygotował plan głosowania korespondencyjnego. Oczywiście było rzeczą niemożliwą, żeby wydarzenie na taką skalę zorganizować w tak krótkim czasie, wiec nic dziwnego że PKW nie była propozycją zachwycona. Dlatego w ustawę antykryzysową wprowadzono zapisy odbierające jej te prerogatywy. Od tego momentu wybory organizować miał rząd, a w szczególności Minister Aktywów Państwowych Jacek Sasin. Członek rządu, w którym co rusz łamie się prawo, a do tego osoba odpowiedzialna za organizację lotu do Smoleńska. Co mogło pójść nie tak?

Jak ostatnio pisałem, Jacek Sasin zabrał się do roboty nie mając po temu żadnych podstaw prawnych, bo ustawa o głosowaniu korespondencyjnym utknęła w senacie, gdzie większość ma opozycja. Senatorowie postanowili dobrze przyjrzeć się propozycjom partii rządzącej. Tymczasem w sejmie trwało cało to zamieszanie z Gowinem nie mogącym się zdecydować czy chce popierać dążenia Kaczyńskiego do wyborów za wszelką cenę, czy zgrywać zbawcę narodu. W końcu senat odrzucił projekt ustawy i wróciła ona do sejmu. Było to na kilka dni przed wyborami i było już jasne, że nie ma szans, żeby wybory się odbyły – działania Sasina zakończyły się chaosem, karty do głosowania wyciekły i były rozrzucane po ulicach. Ktoś rozesłał także po domach fałszywki ze zmienionymi numerami telefonów dzięki czemu lokalne biura PiS zalane zostały telefonami od zdezorientowanych wyborców. Do przepchnięcia odrzuconej przez senat ustawy potrzebna była znaczna większość, więc PiSowcy aktywiści ruszyli przekupywać posłów, żeby nawet jeśli nie chcą głosować za, to przynajmniej wyszli w czasie głosowania do toalety. W końcu jednak ustawa przeszła.

Tymczasem marszałek sejmu wysłała zapytanie do PKW (pamiętacie? To ta instytucja, której odebrano organizację wyborów). Chciała wiedzieć, czy PKW może zorganizować wybory w trzy dni. Odpowiedź mogła być tylko jedna, więc marszałek postanowiła zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego z zapytaniem, czy przesunięcie terminu wyborów będzie legalne. Pomijając fakt, że według ekspertów równie dobrze mogłaby prosić o przepis na sernik bo sędziowie trybunału nie mają w tej dziedzinie kompetencji, to pamiętajmy o tym, że “zreformowany” przez PiS Trybunał miał rozpatrywać sprawy w kolejności wpłynięcia – czy ona naprawdę spodziewała się, że mający zaległości na dwa lata Trybunał udzieli jej odpowiedzi w dwa dni?

No, ale wtedy gruchnęło. Jarosławy się dogadały. Duumwirat Kaczyńskiego i Gowina uratował sytuację. Zdecydowali oni, że rząd po prostu tych wyborów nie przeprowadzi a Sąd Najwyższy uzna je za nieważne. Ogłoszono to tuż po zakończeniu debaty kandydatów na prezydenta w telewizji (chociaż dla niektórych trwała ona dłużej – Duda dostał oczywiście trochę czasu antenowego ekstra. Kosiniak-Kamysz z Bosakiem natomiast urządzili sobie nielegalne wyścigi busów ulicami Warszawy). Tak czy tak, decyzją Kaczyńskiego wybory odbędą się 23-go maja. Albo 12-go lipca. Albo kiedyś tam. Na razie nikt nie wie. Ale jedno jest pewne: to, kto wygra te wybory kiedy/o ile się odbędą nie jest aż takie ważne. Ważne jest to, że Polska już przegrała. Bo dwóch starych dziadów nie pełniących żadnych istotnych funkcji w państwie zdecydowało między sobą, że wyborów po prostu nie będzie i już. I co? I nic. Rząd nie protestuje, prokuratura nie wszczyna śledztwa, Trybunał Stanu siedzi cicho, nawet opozycja jakoś przeszła nad tym do porządku dziennego. Po prostu, przyzwyczailiśmy się już do tego, że o tym, co dzieje się w kraju decyduje “bez żadnego trybu” zgorzkniały dziadyga z Żolborza. Cytując klasyka: “To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać.”

Ale te wybory Schrödingera wpuściły nas na nieznane wody. Niektórzy na przykład zwracają uwagę, że żeby można było uznać wybory za nieważne, muszą wpłynąć jakieś protesty, a te można składać dopiero po ogłoszeniu wyników, a jak ogłaszać wyniki, skoro głosowania nie było? Chociaż w sumie jestem w stanie to sobie wyobrazić:

No, ale tak czy tak problem jest z Sądem Najwyższym. Z końcem kwietnia skończyła się kadencja prezes Gersdorf. PiS szybko wstawił na jej miejsce swojego człowieka: pełniącym obowiązki został Kamil Zaradkiewicz. Problem w tym, że nominacja tego człowieka na sędziego jest co najmniej kontrowersyjna – został mianowany przez PiSowską neo-KRS. Wcześniej pracował w Trybunale Konstytucyjnym, skąd wyleciał za wspieranie PiSowskich prób jego przejęcia. Według Gazety Wyborczej podczas pracy w tej instytucji stosował mobbing wobec swoich współpracowników a jednego razu stawił się do pracy o 3 nad ranem w piżamie, po kłótni z partnerem i zażyciu grzybków halucynogennych. Chodzą plotki, że przesłał też kiedyś zdjęcie swojego odbytu dzisiejszej sędzi pseudotrubunału Krystynie Pawłowicz, ale dla mnie to brzmi niewiarygodnie: niby skąd ona miałaby wiedzieć, że to jest zdjęcie akurat jego odbytu?

No, ale tak czy tak, jest to człowiek, który na tą chwilę zarządza pracami Sądu Najwyższego. Zaczął od usunięcia portretów prezesów sądu z czasów przed 1989 rokiem. Następnie wszczął postępowanie dyscyplinarne wobec sędziego, który podważa to, że wybrany przez neo-KRS Zaradkiewicz jest prawdziwym sędzią. A potem przyszła pora na wybory nowych kandydatów na prezesa, podczas których Zaradkiewicz zachowuje się w typowy dla PiSu sposób: odmawia prawa głosu uczciwie wybranym sędziom (których wciąż jest większość), zmienia zasady według swojego widzimisię a w końcu, kiedy głosowanie nie idzie po jego myśli oznajmia, że głosy były źle policzone, odracza obrady i idzie do domu. Mógł sobie na to pozwolić, bo PKW podjęło uchwałę że wybory de facto uznaje się za niebyłe, więc Sąd Najwyższy nie ma teraz jak decydować o tym, czy były ważne czy nie. Od teraz marszałek sejmu ma dwa tygodnie na wyznaczenie nowego terminu wyborów.

Tymczasem w PiS zaczęło się szukanie winnych. Jedni obwiniają Morawieckiego, inni Sasina. Na zewnątrz rząd jednak trzyma wspólny front i twierdzi, że to nie rząd odpowiada za ten blamaż. W takim razie kto? Oddajmy głos jednemu z wiceministrów:

A więc wszystko jasne. Za to, że Kaczyński, zamiast odroczyć wybory przy użyciu istniejących możliwości prawnych zaczął kombinować i kręcić i kręcił się aż tak długo, aż stracił równowagę i poleciał jak długi, ciągnąc za sobą wybory i porządek prawny całego kraju odpowiada Angela Merkel. Czego nie rozumiecie?


Z ostatniej chwili: Jak podała Rzeczpospolita w nadchodzących dniach Sejm zajmie się nową ustawą o wyborach, która zniesie nieco mniej nową ustawę o wyborach korespondencyjnych, Tą, którą po wielkich bojach z Senatem przegłosowano w ostatni czwartek, którą w ostatnio piątek podpisał prezydent Duda, która w ostatnią sobotę weszła w życie i która przedwczoraj się zmarnowała z powodu nieodbycia się wyborów. Najwyraźniej według PiSu jedynym sposobem posprzątania bałaganu, który sami wygenerowali w kółko przepychając nowe, pisane na kolanach akty prawne, jest kontynuowanie robienia dokładnie tego samego.


Tekst powstał dla portalu Britské Listy
Zdjęcie Merkel i Tuska: EPP.eu via Wikipedia (CC 2.0)

Comments

comments

Dodaj komentarz