Tymczasem w Absurdystanie 169

Jeden z liderów polskiej radykalnej prawicy, Robert Bąkiewicz, zastanawiał się na Twitterze: “Istnieje pewna korelacja czasowa. “Przypadkowo” szczyt pandemii przypada zawsze na najważniejsze święta katolickie. Czy komuś zależy na dechrystianizacji Polski?”. Cóż, panie Robercie, ja na przykład powitałbym dechrystianizację Polski z otwartymi ramionami i jestem pewien, że takich jak ja jest wielu. Ale może to pytanie akurat na chwilkę odłóżmy na bok. 


Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Bo Robert Bąkiewicz może mieć rację. Taka korelacja faktycznie wydaje się występować. Zastanówmy się, dlaczego. Czy może dlatego, że biskupi sprzeciwiają się zamykaniu Kościołów, twierdząc, że  “nonsensem jest w okresie epidemii zamykanie źródła uzdrowień duchowych i fizycznych” a rząd w dupie mając konkordat pozwalający mu na zamknięcie kościołów z uwagi na bezpieczeństwo publiczne wciąż chodzi wokół tematu jak pies wokół jeża (jak to zwykle ma miejsce wtedy, kiedy konkordat mówi o prawach państwa wobec Kościoła a nie na odwrót). Minister zdrowia, który jest zbyt zajęty żeby spotkać się z pracującymi na pierwszej linii frontu młodymi lekarzami bez problemu znajduje czas na spotkania z biskupami, podczas których negocjuje akceptowane przez nich poziomy obostrzeń. Przy czym jest to oczywiście psu na budę, bo nawet pomimo wezwań episkopatu obostrzenia są masowo ignorowane przez księży. W Nowym Sączu posunęli się nawet do tego, że do obrazu transmisji z mszy w lokalnej bazylice wkleili zdjęcia pustych ławek. Obawiam się jednak, że Oskara za efekty specjalne z tego nie bedzie, zresztą, sami zobaczcie:

W innych z kościołów kobieta, która zapytała księdza dlaczego nie reaguje na to, że wierni nie mają maseczek, została z niego wyproszona. Jest w tym pewna smutna ironia, że była to msza pogrzebowa jej przyjaciółki, ofiary COVID-19. Najwyraźniej wielu z księży wierzy ojcowi Tadeuszowi Guzowi, profesorowi KUL, który jest zdania, że ponieważ ręce księdza są konsekrowane a podczas mszy dodatkowo je obmywa, to ma on czyste ręce tak w sensie duchowym jak i medycznym i dlatego nie jest możliwe aby przenosił zarazki, gdyż jest w tym momencie święty. Pokazuje to, ile warte są dyplomy z KUL, bo jest dość oczywiste, że jest to kompletny idiotyzm. Dopiero co pisałem o parafii, w której wszyscy księża okazali się zarażeni koronawirusem. W tym tygodniu okazało się, że ciężko chory jest także proboszcz parafii w Czudcu – tej samej, w której wierny który zgłosił na policję ignorowanie zasad social distancingu był szykanowany tak przez swoich współparafian jak i wzywany do kurii. Wikariusze z Czudca proszą wiernych o modlitwy za zdrowie proboszcza, ale czy to coś da? Wątpię. I mam na to naukowe dowody.

Otóż kilku polskich akademików przeprowadziło badanie, w którym sprawdzali jak modlitwy wpływają na długowieczność. W tym celu porównano długość życia biskupów (za których modlą się całe diezezję) z długością życia szeregowych księży (za których modlą się jedynie ich parafianie) oraz wykładowców akademickich (z których wielu jest bezbożnikami, za których nikt nie organizuje modlitw). Okazuje się, że biskupi żyją nieznacznie dłużej niż księża (ale może na to mieć wpływ to, że w odróżnieniu od wielu lokalnych księżulków opływają w luksusy) ale już nie widać różnic między długością życia profesorów akademickich i purpuratów. Cóż za niespodzianka!

Wygląda więc na to, że uczestnicy Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, którzy maszerowali dziesiątki kilometrów w tłumie bezmaseczkowych współwiernych narażali się na większe ekstrema niż by się tego można spodziewać. Bo chyba nikomu – poza polskim Katolikom – nie trzeba tłumaczyć, dlaczego w dobie pandemii tłumne uczestnictwo w religijnych obrzędach to sport ekstremalny.

A system znowu się wali. W niedzielę, 28 Marca na całym Mazowszu nie było ani jednego wolnego respiratora dla pacjentów kowidowych. Karetki znów godzinami krążą lub stoją w kolejkach pod szpitalami, oczekując na wolne miejsca dla swoich pacjentów. Lekarze mają już dość rządowej niekompetencji i tego nie używają. Po internecie krąży sarkastyczna epikryza wystawiona przez jeden z oddziałów neurochirurgicznych: “Pacjent z zapaleniem płuc w przebiegu COVID przyjęty na oddział neurochirurgii (bez wskazań do leczenia neurochirurgicznego) dzięki magicznemu nabyciu kompleksowej wiedzy internistycznej przez personel oddziału decyzją ministra zdrowia. (…) nie mógł być przekazany na oddział pulmonologii w związku z faktem, że rok czasu trwania pandemii nie pozwolił wypracować bezpiecznych procedur transportu chorych zależnych od AIRVO”. Lekarz zaleceń nie wydał, zwracając uwagę na to, że wydawanie zaleceń internistycznych przez neurochirurga wydaje się nie na miejscu.

Program szczepień też pogrąza się w chaosie. We Wrocławiu tłum 200 seniorów kotłował się pod drzwiami centrum szczepień po tym, jak okazało się że pomimo tego, że każdy z nich wystawione miał skierowanie na konkretną godzinę, szczepienia odbywały się na zasadzie “kto pierwszy, ten lepszy”. W ruch poszły łokcie i kolana. Niektórzy pacjenci zrezygnowali i poszli do domu, nie chcąc narażać się na ryzyko zakażenia. Jak powiedziała jedna z pacjentek, nie po to siedzieli przez rok w domu i przestrzegali wszystkich zasad bezpieczeństwa żeby teraz znaleźć się w oku cyklonu.

Co na to rząd? To co zwykle. Zasłona dymna. Dziś na topie jest Sok Z Buraka. TVP od kilku dni pompuje temat tego, że Roman Giertych rozmawiał z jednym z adminów. Tym razem jednak ta propagandowa akcja jest ważna – choć z innego powodu niż myśli Samuel Pereira i jego koledzy. Bo tym razem to nie ich kłamstwa i insynuacje są istotne. Ważne jest to, że newsy o relacjach między Giertychem i Sokiem z Buraka ilustrowane są wyciągami z jego prywatnych rozmów. Co jest dość oczywistym dowodem na to, że PiSowskie służby specjalne przekazują PiSowskim propagandystom  materiały ze śledztwa. I to nawet te pozyskane nielegalnie – bo po tym, jak aresztowanie Giertycha sąd uznał za bezpodstawne, służbom nakazano zwrócenie mu wszelkiego sprzętu elektronicznego i nośników danych bez prawa wglądu do znajdujących się na nich materiałów…

Giertych może być jednak pewien dwóch rzeczy:
– żadnego śledztwa w sprawie naruszenia jego prywatności nie będzie
– PiS za to bedzie kontynuować śledztwo mające na celu znalezienie na niego  jakcihś haków.

I będą to robić do skutku, nawet jesli skutek okaże się żałosny. Tak było w przypadku sędziego Waldemara Żurka, innego z krytyków PiSowskiej deformy wymiaru sprawiedliwości. Po pięciu latach drobiazgowego śledztwa, w którego toku grzebano przy fundamentach budowanego przez Żurka domu, w którego toku ciągano przypadkowych świadków do Warszawy i napuszczano skarbówkę na ludzi, którzy mieli nieszczęście zakupić od Żurka urządzenie, prokuratura doszła do wniosku, że mógł on nie zapłacić 820 złotych podatku od blisko czterdziestoletniego ciągnika do zrywki drzew, który zakupił aby wykonać jakieś prace w swoim lesie. Gdzie “mógł on nie zapłacić podatku” jest jak najbardziej trafnym określeniem, bo podatek płaci się od pojazdów drogowych, a leśna maszyna na drogi nigdy nie wyjeżdzała. Potwierdza to skarbówka, która owych 820 złotych nigdy się od sędziego nie domagała, a nawet jeśli by się chciała domagać, to jest juz na to za późno, bo sprawa dawno sie przedawniła: Żurek kupił maszynę w 2014 roku a wkrótce potem ją sprzedał, doszedłwszy do wniosku że jest zbyt duża na jego potrzeby. Tymczasem pliki sprawy urosły do 170 stron a Żurek odpowiadać ma dyscyplinarnie za “zachowanie uwłaczające godności sędziego” (W tym miejscu chciałbym przypomnieć wszystkim, że prokuratura wciąż nie przesłuchała nawet Jarosława Kaczyńskiego, oskarżanego o ciężkie przestępstwa w związku z niesławną aferą dwóch wież).

W przypadku sędziego Żurka nie chodzi jednak o zdezelowany leśny wehikuł. Tu chodzi o to, żeby go trochę pognoić, żeby inni sędziowie zastanowili się trzy razy czy chcą się wychylać i iść pod prąd pisowskiego walca rozjeżdżającego system sprawiedliwości. Bo sędziowie muszą znać swoje miejsce, w końcu przed sądami ląduje coraz więcej politycznie nacechowanych  spraw. Na razie są to sprawy nie aż tak istotne – na przykład te o obrażanie prezydenta. Poza opisanym w poprzednim odcinku pisarzem Jakubem Żulczykiem któremu grozi kara do trzech lat więzienia po tym, jak ujawnił, że Andrzej Duda jest debilem, za podobne przestępstwo winną uznano niedawno kobietę, która podczas jednego ze spotkań kandydata w wyborach prezydenckich wznosiła okrzyki “jebać Dudę” (sąd odstąpił od wymierzenia kary). Na wyrok czeka też trzech nastolatków, którzy zniszczyli plakat wyborczy pierwszego narciarza RP.

Poważniejszą sprawą jest ta, która toczy się wobec reportera Oko.press, który ma odpowiadać z paragrafu 191 KK:

Kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
§ 1a. Tej samej karze podlega, kto w celu określonym w § 1 stosuje przemoc innego rodzaju uporczywie lub w sposób istotnie utrudniający innej osobie korzystanie z zajmowanego lokalu mieszkalnego.

Na czym polegała przemoc i groźba bezprawna? Reporter ów czekał pod domem na Krystynę Pawłowicz, aby poprosić ją o komentarz do niedawnego wyroku Trybunału Prostytucyjnego,  którego Pawłowicz jest pracownicą. Dziennikarz przesłuchiwany jest jako świadek – “na razie”. Jest to kolejna z taktyk PiS mająca na celu pozbawienie niewygodnych osób prawa do obrony – ktoś przesłuchiwany jako podejrzany ma prawo nie udzielać informacji, które by go mogły obciążać. Świadek ma obowiązek odpowiadać na wszystkie pytania. Prokuratorzy więc przesłuchują politycznych wrogów PiS jako świadków, aby potem wykorzystać ich własne zeznania przeciwko nim.

A obawiam się, że procesy w takich sprawach jak “ochrona dobrego imienia (o ile coś takiego w ogóle istnieje) prezydenta Andrzeja Dudy” czy ściganie dziennikarzy ośmielających się zadawać pytania funkcjonariuszom PiS to dopiero rozgrzewka. Katoliccy radykałowie proponują nowe prawo, wedle którego aborcja będzie tym samym, co morderstwo. Do więzienia trafić będą mogły nawet kobiety, które poroniły w naturalny sposób, jeśli prokuratorowi uda się udowodnić, że “nie były wystarczająco ostrożne”. W myśl proponentów tej ustawy jest ona konieczna, bo zabijanie najsłabszych członków społeczeństwa rujnuje fundamenty Rzeczpospolitej a otwarcie się kraju na dzieci doprowadzi do wzrostu ekonomicznego, a w dłuższej perspektywie do dobrobytu.

Jak to świetnie działa można obejrzeć w leżącym w Ameryce Środkowej El Salwadorze – chyba jedynym kraju, który ma podobnie drastyczne prawo antyaborcyjne. Wystarczy włączyć dowolny reportaż z tego kraju, aby przekonać się, że jest to kraina mlekiem i miodem płynąca, wolna od przestępczości i chorób, w której kobiety i ich dzieci mogą żyć szczęśliwie i bez żadnych zmartwień. Zapomnijmy o Wałęsowskiej “drugiej Japonii”, nie wspominajmy już Tuska obiecującego nam “drugą Irlandię”, darujmy już nawet Kaczyńskiemu jego marzenia o “Budapeszcie nad Wisłą”. Polska drugim Salwadorem – od dziś to jest wzorzec, do którego aspirujemy!


Tekst opublikowano w portaluBritské Listy
Zdjęcie Roberta Bąkiewicza: Nicole Wójcik (CC 4.0 via Wikipedia)

Comments

comments

Dodaj komentarz