Tymczasem w Absurdystanie 175

Poza mysliwymi często na tych łamach pojawiaja się także leśnicy z Lasów Państwowych. Ta instytucja to kuriozalny miks pomiędzy rządową instytucją zarządzającą w naszym imieniu wspólnym narodowym dobrem a prywatną firmą trzepiącą kasę na naszej wspólnej własności. Prowadzi to czasem do absurdalnych sytuacji, takich jak to, co dzieje się w okolicach schroniska PTTK Jagodna w Kotlinie Kłodzkiej. W związku z pracami budowlanymi na zboczu pojawiła się konieczność wytyczenia nowego przebiegu kilku okolicznych szlaków. Lasy Państwowe odmówiły PTTK prawa do wytyczenia szlaków o ile nie przejmą one w dzierżawę części lasu.

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

PTTK nie mogąc legalnie wytyczyć szlaku nowym przebiegiem oficjalnie zamkneła go, nieoficjalnie jednak informując turystów w jaki sposób mogą obejść zamknięty odcinek w swoich mediach społecznościowych – bo lasy przecież turystom wstępu między drzewa zakazać nie mogą. Lasy z kolei napisały na swojej stronie płaczliwego posta o to, żeby się jakoś dogadać, bo oni przecież nie chcą zarabiać na PTTK pieniędzy, oni chcą tylko żeby PTTK przejęło teren aby to na nich spadał obowiązek nadzorowania bezpieczeństwa pobliskich drzew, utrzymywania ścieżki i sprzątania okolicy. Sytuacja jest patowa, bo PTTK nie może przecież zgodzić się na taki precedens – znakomita większość z ich szlaków turystycznych choć częsciowo przebiega przez las a PTTK, choć jest jedną z największych i  najstarszych organizacji turystycznych na świecie, wciąż jest tylko pozarządową organizacją polegającą na składkach członkowskich której rolą jest ułatwianie turystom życia, a nie utrzymywanie lasów. PTTK nie ma zwyczajnie możliwości ani specjalistów, którzy mogliby profesjonalnie oceniać bezpieczeństwo rosnących wzdłuż ich szlaków drzew. Takich specjalistów mają natomiast Lasy Państwowe, a dodatkowo spoczywa na nich obowiązek udostępniania dostępu do lasów obywatelom, więc równie dobrze można by argumentować, że to PTTK prowadząc szlaki przez tereny Lasów Państwowych wykonuje za nich robotę… Tymczasem Lasy Państwowe nie tylko nie są wdzięczne organizacjom które ułatwiają obywatelom dostęp do lasów, ale regularnie niszczą infrastrukturę turystyczną – tak jak niedawno przy okazji zrywki drzew zniszczyli kolejny single track, trasę dla miłośników kolarstwa górskiego.

Ale lasy na wzgórzach otaczających Kotlinę Kłodzką to nie jedyne tereny do których dostęp zwykłym obywatelom odbierają zarządzane przez PiSowskich nominatów instytucje. Część Żoliborza, w której mieszka Jarosław Kaczyński, także czasem może być problematyczna dla zwykłych przechodniów. Śledztwo reporterów TVN24 wykazało, że już co najmniej 40 policjantów na cały etat zajmuje się pilnowaniem okolicy. Policyjni informatorzy reporterów przyznają, że po tym, jak rok temu ujawniono, że całą pracą 18 funkcjonariuszy jest pilnowanie płotu willi Kaczyńskiego “umundurowani policjanci stamtąd zniknęli. Zostali jednak nieumundurowani. Szybko jednak wróciliśmy pod willę w jeszcze większej sile”. Inny z informatorów podaje, że podczas gdy funkcjonariusze po cywilu siedzą przez całą dobę w dwóch samochodach zaparkowanych z przodu i z tyłu willi Kaczyńskiego patrole mundurowe odsunięto zaś na odległość 50 do 100 metrów od nieruchomości (nie pozwolono im jednak oddalać sie z okolicy). Dodatkowo nieopodal całodobowy dyżur pełni kolejny radiowóz, w którym znajduje się czterech mundurowych (co jest ewenementem na skalę krajową, bo zwykle w radiowozie znajduje się dwóch policjantów, sporadycznie trzech). A wszystko to pomimo tego, że Kaczyńskiego za grube miliony (pośrednio z kieszeni podatnika, bo opłacane to jest z funduszy partyjnych) ochraniają prywatni bodyguardzi. A dodatkowo jako wiceministrowi przysługuje mu ochrona SOP. Według jednego z emerytowanych oficerów BOR na taki poziom ochrony nie mógł liczyć nawet Marek Belka podczas swojej pracy jako doradca rządu we wciąż ogarniętym wojną Iraku…

Ale dom Kaczyńskiego to nie jedyne miejsca znajdujace się pod ciąglą policyjną kontrolą. Policjanci ochraniają także Kościół, w którym Kaczyński regularnie bierze udział we mszach świętych, oraz plac Piłsudskiego. Tam, po tym, jak MON nielegalnie przejął teren pod pretekstem potrzeb obronności kraju, a wszystko po to, żeby wbrew woli miasta postawić tam pomnik smoleński (więcej o tym tutaj), policja nieprzerwanie strzeże upamiętniające ofiary katastrofy w Smoleńsku schody donikąd przed obywatelami. W okolicach miesięcznic policjanci otrzymują wsparcie od wojska, które dba o to, aby należną smoleńskim ofiarom cześć oddawać mogły jedynie osoby akceptowane przez PiS. Wieńce składane przez aktywistów opozycji są regularnie usuwane i kradzione przez złodziejskich żołnierzy, ostatnio jednak widać, że znudziło im się czekanie aż opozycjoniści oddadzą cześć ofiarom katastrofy, bo teraz składający wieńce wynoszeni są z placu razem z nimi:

Jak widać dla PiS Plac Piłsudskiego to prywatny folwark Kaczyńskiego, gdzie Kaczyński i jego kolesie (i tylko oni!) mogą oddawać cześć swoim bliskim i znajomym (i tylko im!) którzy zginęli w katastrofie. Nic więc dziwnego że aktywiści opozycji próbują odzyskać ten teren dla reszty narodu – nie tylko poprzez składanie swoich wieńców pod pomnikiem ale także próbując – na wzór wydarzeń na rynku w czeskiej Pradze – uczcić na tym terenie ofiary pandemii COVID-19. Malowane jednak przez nich krzyże są w nocy czyszczone przez służby miejskie (patrz tutaj) a ci próbujący je malować na nowo są legitymowani czy zatrzymywani pod zarzutem wandalizmu (patrz tutaj). W tym miesiącu chcący uczcić pamięć ofiar epidemii postanowili zostać na placu przez noc aby uniemożliwić usunięcie krzyży, jak to jednak było do przewidzenia, Kaczyński nie mógł sobie pozowlic na ich obecność w dniu miesięcznicy, dlatego o świcie policja siłą zajmujących tą przestrzeń usunęła a krzyże i znicze zniszczyła:

To jest totalnie absurdalna i surrealistyczna sytuacja, przywodząca na myśl działania Pomarańczowej Alternatywy w ostatnich latach przed upadkiem komunistycznego reżimu w Polsce. Różnica jest taka, że happeningi Pomarańczowej Alternatywy były wesołe i żartobliwe, a cała ta walka o odbicie placu Piłsudskiego z rąk smoleńskiej sekty jest zwyczajnie smutna. Jest jednak w tym pewna ironia, że podczas gdy smoleńska sekta narodziła się wśród obrońców krzyża pod Pałacem Namiestnikowskim dekadę temu a usunięcie nielegalnie umieszczonego krzyża smoleńskiego spotkało się z protestami polityków PiS, dziś to właśnie ta partia zajmuje się usuwaniem krzyży spontanicznie umieszczanych w przestrzeni publicznej przez chcących uczcić ofiary największej katastrofy która spotkała ostatnio nasz kraj…

Ale może ważniejsze są tu podobieństwa. Pomarańczowa Alternatywa grała na surrelistyczych i idiotycznych reakcjach władzy, która w dużej mierze była już bezsilna wiedząc, że system chyli się ku upadkowi. Być może absurd bitwy o Plac Piłsudskiego także wróży rychły koniec reżimu? Dostał on właśnie potężny cios ze strony Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasbourgu, który, ku zaskoczeniu absolutnie nikogo, uznał  że Trybunał Prostytucyjny Julii Przyłębskiej nie jest  “trybunałem osadzonym w prawie”, w związku z tym, że zasiadają w nim nielegalnie wybrani sędziowie. W odpowiedzi Julia Przyłębska uznała Europejski Trybunał Praw Człowieka za niezgodny z polską konstytucją… Nie, żartuję (chociaż tak po prawdzie to nie sprawdzałem, a całkiem możliwe że ona z czymś takim wyskoczy, wiec w sumie może wyjdzie, że znowu żartowałem a wyszło naprawdę).

Tak czy tak to przełomowe wydarzenie, bo oznacza to, że każdy z wyroków Trybunału gdzie w składzie zasiadali nielegalnie wybrani sędziowie można podważyć – dotyczy to między innymi niedawnego wyroku zakazującego aborcji. A wszystko to przez tak hołubionych przez władzę myśliwych – sprawa wylądowała w Strasbourgu bo prywatna firma sądziła się z myśliwymi i jej prawnicy uznali prawo łowieckie nadające przywileje myśliwym kosztem innych obywateli za niekonstytucyjne. Trybunał Przyłębskiej wziął stronę myśliwych, ale że w składzie orzekającym znalazł się sędzia dubler, sprawa wylądowała w Strasbourgu… PiS oczywiscie zaprzecza, jakoby wyrok miał jakiekolwiek znaczenie, ale oczywiście jest to kolejny cios podważający legalność ich “reformy” wymiaru sprawiedliwości. Nie to, żeby ktokolwiek spodziewał się, że Zbigniew Ziobro się tym przejmie.

Profesor Simon, rządowy ekspert do spraw epidemii, także za nic sobie ma takie pierdoły jak legalnosć swoich działań. Wbrew prawu zakazującego lekarzom występowania w reklamach wziął udział w reklamie firmy produkującej maseczki. Nie widzi jednak w swoim zachowaniu niczego złego, bo według niego skoro reklamował “polski produkt polskiej firmy” to za jego patriotyczne zachowanie należy mu się przynajmniej pochwała. Ale może cała ta kampania i tak była na marne, bo w rzadowej ruletce ograniczeń pandemicznych wylosowano własnie, że nie będzie trzeba już nosić maseczek na zewnątrz. Za to trzeba będzie nosić jednorazowe rękawiczki w środku. Pewnie któryś z kolegów działaczy PiS trafił właśnie parę kontenerów tanich jednorazowych rękawiczek, a rząd, jak wiadomo, potrafi dbać o swoich. Tak jak wtedy, kiedy zorganizowali akcję ratowniczą, wysyłając samolot po znajdującego się w krytycznym stanie chorego na COVID-19 dyplomatę w Indiach. Rządowe media przedstawiły to jako wielki sukces troskliwego rządu, ale w kilka dni po powrocie do kraju rzekomo krytycznie chory dyplomata wyszedł ze szpitala.

Niezależne od rządu media zaczęły zadawać pytania, dlaczego z ponad 30 polskich dyplomatów, którzy będąc na placówkach zarazili się koronawirusem akurat ten zasługiwał na specjalne traktowanie. Odpowiedź nikogo nie zakoczyła: ten konkretny dyplomata to członek rodziny prominentnego polityka PiS. Cała afera skończyła się tym, że co bardziej wścibskim dziennikarzom grożono prokuraturą a rząd teraz twierdzi, że to wcale nie była żadna bohaterska akcja, po prostu pan dyplomata z rodziną zabrał się “na stopa” regularnym lotem PLL LOT Cargo do Indii. Na dowód kolejnym lotem sprowadzono kolejnych dwóch dyplomatów – w tym jednego przedstawiciela Czech.

Tymczasem przyszedł czas matur. Tegoroczni maturzyści nie mają łatwo – najpierw borykali się z przeludnieniem w szkołach – bo dzięki nieudanej deformie edukacji, która zaowocowała podwójnym rocznikiem, do szkół wlała im się podwójna liczba pierwszaków. Przez ostatni rok zaś przez pandemię musieli uczyć się zdalnie. Jak to sie często zdarza, pytania egzaminacyjne wyciekły (tym razem na Podlasiu) co widać było nawet w trendach Google, kiedy o świcie maturzyści zaczęli googlować tematy wypracowań, do których za kilka godzin mieli zasiąść podczas egzaminów. Wkrótce pojawiły się plotki, że użytkownicy portalu wykop.pl są w posiadaniu pytań maturalnych, portal zalała więc fala maturzystów błagających stałych użytkowników o podzielenie się z nimi tematami. Ci nie omieszkali wykorzystać sytuacji na różne sposoby – od niewinnych żartów po wymuszenia pieniędzy i nagich zdjęć od maturzystek.

Wielu maturzystów zalogowało się na wykop przy użyciu swoich kont na Facebooku, ujawniając w ten sposób swoje prawdziwe dane. Moim zdaniem sprawie powinno przyjrzeć się ministerstwo edukacji. Bo jeśli ktoś licząc na ułatwienia w oszukiwaniu podczas egzaminu zgadza się wysłać obcym ludziom w internecie swoje zdjęcie w durszlaku na głowie, pieniądze albo fotografię swoich cycków, to z pewnością egzaminu dojrzałości nie zdał. Niezależnie od tego, co napisał kilka godzin później w swoim wypracowaniu o Wyspiańskim.


Tekst powstał dla portalu Britské Listy
Zdjęcie: Barron Squirell via Flickr (CC 2.0).
(zdjęcie nie pochodzi ze zbioru zdjęć które maturzyści-oszuści zamieszczali na portalu Wykop.pl)

Comments

comments

Dodaj komentarz