Tymczasem w Absurdystanie 222

Szanowni Czytelnicy. W pierwszej kolejności winiem jestem Wam przeprosiny za to, że nie zdołałem na bieżąco dostarczać Wam nowych odcinków Absurdystanu. Jak niektórzy z Was wiedzą, dość niespodziewanie przeprowadziłem się do Finlandii, a samodzielna przeprowadzka z jednego końca Europy na drugi przy użyciu auta dostawczego, które jest w trzecim kraju okazała się znacznie bardziej skomplikowana niż się spodziewaliśmy. Zgodnie z prawem Murphy’ego co miało pójść źle to poszło – w warsztacie wylądowało najpierw auto dostawcze a potem osobowe, ja sam z kolei najpierw się rozchorowałem a potem utknąłem w Polsce w celu pilnego leczenia stomatologicznego. Wszystko to kosztowało znacznie więcej czasu (i pieniędzy) niż się spodziewaliśmy. 

Wyszły z tego dwie pozytywne rzeczy. Pierwszą było to, że jeżdżąc busem po Europie udało mi się – w momencie, w którym nie był załadowany moimi gratami – przewieźć tonę pomocy humanitarnej dla Ukrainy, dzięki czemu udało się uniknąć pustego przewozu. Drugą to, że spędziłem nieco więcej czasu w Polsce niż planowałem, mając okazję spędzić czas z przyjaciółmi, wspólnie oglądać telewizję z rodzicami czy posłuchać, co mówią ludzie w kojekach do urzędów czy gabinetu stomatologa. Dzięki temu mogłem jednoczesnie spojrzeć na sprawę z dystansu i poczuć z bliska panującą w kraju atmosferę. I dlatego ten odcinek będzie nieco inny niż zwykle. 

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Oczywiście nazbierałem wystarczająco absurdów, żeby zapełnić nimi kilka odcinków. Mogłbym pisać o tym, jak w środku dnia sparaliżowano komunikację tramwajową w połowie Wrocławia, bo paru VIPów chciało strzelić sobie fotkę pod domem Edyty Stein z tramwajem, któremu nadali jej imię, co doprowadziło do zablokowania newralgicznego torowiska na pół godziny. Moglibyśmy pośmiać się z funkcjonariusza jednej z kontrolowanych przez rząd stacji radiowej, który pisał swoim kolegom, że musiał usunąć ze strony artykuł, który nie dość wiernie podążał za linią rządowej propagandy – ale zamiast wysłać im e-maila, opublikował to jako post na Facebooku radia. Mógłbym po raz kolejny opisać jak rząd krzyczy o dyskryminacji chrześcijan bo pewna pozarządowa organizacja zgłosiła, że na katolickim obozie dzieci są wiązane – podobno w celu uzmysłowienia im jakim ograniczeniem dla ludzkich wolności są więzy grzechu. Moglibyśmy pokręić głową z niedowierzaniem nad historią taksówkarzy z Karpacza którzy protestują przeciwko miejskim autobusom, które psują im biznes, martwić się po co i dlaczego strażnicy leśni zostali wyposażeni w karabinki które bardziej pasowałyby na froncie w donbasie niż ludzion pilnującym, żeby złodzieje nie wynosili z lasu chrustu albo zdegustowani czytać o tym, jak to Ministerstwo Edukacji rozesłało po szkołach krowie gałki oczne “w celach edukacyjnych” – dzieci miały oglądać je pod mikroskopami w szkolnych labolatoriach. Problem w tym, że w szkołach nie ma labolatoriów. Ani mikroskopów. Ani lodówek, a że paczki przyszły w środku wakacji i nie było na nich opisu zawartości w wielu szkołach we wrześniu po prostu był niewyobrażalny smród.

Pojawiły się już także pierwsze pęknięcia w obiektach inżynieryjnych przy przekopie przez Mierzeję Wiślaną a i koncert z okazji jego otwarcia też był nieco dziwny – TVP zapomniało wystąpić o zgodę na organizację imprezy masowej, więc scenę z grupką wybrańców otoczono szczelnymi płotami, żeby przypadkiem nikt postronny nie mógł koncertu oglądać na żywo a tylko w telewizji. Dość straszno-śmieszną była też historia wrocławskiego oddziału IPN oskarżającego Gazetę Wyborczą o propagowanie nazizmu dlatego, że opublikowała zdjęcie jednego z dyrektorów instytutu jak z kolegami skinheadami hailuje na jakim zlocie faszystów.

Ostatnie jednak tygodnie w polskiej polityce dominowały dwa tematy – coraz głębiej nawarstwiające się problemy PiS i Rosja. A oba mają ze sobą znacznie więcej wspólnego niż to się może wydawać – ale o tym potem.

Na początek o kolejnych skandalach wśród koalicji rządzącej. Czasem pojawiają się zupełnie niespodziewanie. Taki na przykład wiceminister rolnictwa Norbert Kaczmarek miał wesele. Na 540 osób:

Ok, on akurat (jeśli wierzyć jego zeznaniom majątkowym) nie jest zbyt bogaty, ale może rodziców albo małżonkę stać. To akurat nic podejrzanego.

Norbert Kaczmarek dostał prezent od brata – gigantyczny traktor Johna Deere’a wart półtora miliona złotych. W tym też niby nic dziwnego. Rolnik dostał traktor w prezencie. Ok zdarza się.

Ale paru dziennikarzy zainteresowało się tematem. Po co Kaczmarkowi taki wielki traktor skoro ma tylko małą farmę? No i tu sprawa się rypła. Wścibscy dziennikarze dokopali się, że Kaczmarek wykorzystał swoje kontakty i dziury w prawie żeby dzierżawić 140 hektarów na których gospodarzy. Hektarów, które powinny trafić do lokalnych rolników. I za które płaci jakieś 20% rynkowych stawek.

Skandal kosztował wiceministra stołek. Ale że był to wiceminister z partii Zbigniewa Ziobry, która, choć ma poparcie rzędu pół procenta, utrzymuje Kaczyńskiego nad powierzchnią kolejny wiceminister też musiał być z tej partii. A że partia ta nie ma żadnych sensownych kadr, Kaczmarka zastąpił znany z bycia antyszczepionkowym dzbanem (zresztą, nie tylko antyszczepionkowym) z obsesją na punkcie Tuska Janusz Kowalski, który natychmiastowo stał się pośmiewiskiem z powodu swojej kompletnej nieznajomości tematu.

Jak twierdzą wtajemniczeni całe te roszady odbyły się nad głową Morawieckiego, co niektórzy w PiSie uznali za jego ostateczne osłabienie i próbowali doprowadzić do zmiany premiera. Sprawa jednak poległa z powodu braku frajera chętnego na przejęcie jego stanowiska w momencie, w którym PiS stacza się po równi pochyłej.

Bo wszystko na to wygląda, że PiS tonie. Badania opinii publicznej regularnie pokazują, że choć wsparcie dla tej partii pozostaje zaskakująco wysokie, nawet po zwycięstwie w wyborach nie byłaby w stanie utworzyć rządu – nawet jeśli weszłaby w koalicję z Konfederacją. Prawda o sytuacji powoli dociera także do wyborców Kaczyńskiego, którzy widzą, że całe te rozdawnictwo pieniędzy zostało właśnie pochłonięte przez galopującą inflację, rosnące ceny i zmiany w systemie podatkowym. Cała nadzieja dla PiSu w tym, że jego wyborcy którzy odwrócą się od partii są już wystarczająco zradykalizowani by nie chcieć głosować na żadną inną partię i po prostu zostaną w domach.

Do tego choć PiS potrząsa demonstracyjnie szabelką i opowiada jak to nie jest antyrosysjki, to kompletnie nie przygotował kraju na kryzys energetyczny wywołany kolejną fazą rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Brakuje węgla a tam gdzie jest potrafi kosztować czterokrotnie więcej niż w poprzednim sezonie. To duży problem, bo bardzo wiele polskich domów wciąż ogrzewane jest piecami węglowymi. Znam ludzi, którzy już w październiku zaczęli kolekcjonować stare palety którymi zamierzają ogrzewać się w zimie lub wbudowali sobie proste piecyki-kozy w swoich miejscach pracy spodziewając się, że nie będzie stać ich na kontynuację ogrzewania gazem. Byłem świadkiem sytuacji kiedy staruszka z wózkiem przyszła na zaplecze lokalnego supermarketu błagając jego pracowników o deski z połamanych palet, gdyż nie stać jej na zakup opału – na tonę węgla musiałaby wydać swoje dwie emerytury…

Aby wszystkich uspokoić, ograniczenia emisji czy normy dotyczące paliw stałych zostały zawieszone a Kaczyński wprost mówi, że “trzeba w tej chwili palić wszystkim, oczywiście poza oponami” żeby Polska była ogrzana:

Niektórzy wzięli to sobie od razu do serca: pewien człowiek w Wejherowie przyłapany przez Straż Miejską na paleniu w piecu odpadami odmówił przyjęcia mandatu, argumentując że “prezes pozwolił”. Ku jego (ale być może nie tylko jego) zaskoczeniu w sądzie okazało się, że słowa Kaczyńskiego nie wszędzie w Polsce jeszcze stanowią prawo…

To oczywiście doprowadzi do dalszego pogorszenia jakości powietrza. Aż prosi się o pytanie: gdzie podział się ten węgiel, którego zapasy miały nam wystarczyć na 200 lat? Prawda jest taka, że Polska coraz bardziej uzależniała się od importu węgla z Rosji. Od roku 2010 ten import był zmniejszany, ale kiedy PiS przejął władzę, tendencja się odwróciła i wkrótce zwoziliśmy do polski rekordowe ilości węgla z Rosji (a, według niektórych, także skradzionego z okupowanego przez Rosję Donbasu). Dlatego o ile wprowadzenie embargo na import paliw z Rosji było jak najbardziej słuszne, jest skandalem, że rząd – już od roku wiedziawszy o planowanej rosyjskiej inwazji – nie zrobił nic aby zabezpieczyć Polakom alternatywne źródła energii i teraz na gwałtu-rety próbuje desperacko łatać dziury w zaopatrzeniu importem z najbardziej egzotycznych kierunków. A wszystko to w czasie kiedy wszyscy inni stoją przed tym samym problemem.

Nic dziwnego, że jak zwykle próbują zwalić winę na opozycję. Poza typowym pierd…leniem Janusza Kowalskiego o Tusku opracowano znacznie bardziej wyrafinowaną metodę: do dystrybucji węgla zobowiązano samorządy. To oczywiście nie ma żadnego sensu, bo samorządy nie są od tego, nie mają wiedzy, ekspertów, kontaktów ani infrastruktury, nie mówiąc o tym, że nawet jakby to wszystko miały to z próżnego i Salomon nie naleje, ale o to właśnie chodzi. Ten węgiel który jest PiS rozdzieli między swoje samorządy, a te, w których rządzi opozycja będzie obwiniał o to, że ich mieszkańcy nie mają czym palić. A wszystko to w czasie, kiedy samorządy już teraz borykają się z dużymi cięciami finansowymi spowodowanymi Polskim Ładem jak również z rosnącymi cenami paliw i energii. Już pojawiają się informacje o miastach w których ogranicza się kursowanie miejskich autobusów albo wyłącza latarnie na noc.

Polacy oczywiście nie tracą dobrego humory. Pojawiają się kawały w rodzaju “Jaka jest różnica między statkiem Titanic a Polską? Jak Titanic tonął to wciąż miał zapasy węgla i paliły się na nim światła.” Albo na wieść o tym, że Marcin Dorociński ma grać w nowym filmie z serii Mission Impossible: “Będzie grał Polaka próbującego kupić węgiel z rządowego programu”.

Prawda jest jednak taka, że PiS już wie, że tonie. To dlatego próbowali przepchnąć ustawę, która zabetonowałaby na pięć lat gorące posadki w Radach Nadzorczych spółek skarbu państwa (obsadzone przez krewnych-i-znajomych-królika).

A wszystko to, kiedy nad głowami Kaczyńskiego i spółki mruga jaskrawy neon z wielkim napisem ROSJA. Pamietacie aferę podsłuchową i nieszczęsne ośmiorniczki, które pomogły w odsunięciu Platformy Obywatelskiej od władzy (pisałem o tym w 2014 roku, o tutaj). Okazuje się, że człowiek odpowiedzialny za te podsłuchy zajmował się importem węgla z Rosji. A kiedy wprowadzone przez rząd Tuska ograniczenia zaczęły psuć mu interes wpadł w problemy finansowe i był winien Rosjanom grube pieniądze. Jak podaje Newsweek według zeznań jego byłego wspólnika zdecydował się spłacić je poprzez “obalenie polskiego rządu” i dostarczył rosyjskiemu wywiadowi komplet tych nagrań. Prokuratorzy Ziobry dobrze o tym wiedzieli, ale z jakiegoś dziwnego powodu nie zdecydowali się iść tym tropem. Ciekawe czemu?

Dziennikarz śledczy Tomasz Piątek od lat pieczołowicie pracuje nad dostarczeniem nam odpowiedzi na to i inne podobne pytania. Mrówczą pracą odkrywa w kolejnych książkach kremlowskie powiązania Antoniego Macierewicza, Mateusza Morawieckiego, Andrzeja Dudy, Tadeusza Rydzyka a ostatnio także Jarosława Kaczyńskiego. Przeczytałem dotychczas dwie z jego książek i choć muszę przyznać, że niektóre z jego wniosków uważam za nieco zbyt daleko posunięte, to już sama liczba faktów, poszlak i dziwnych zbiegów okoliczności które ujawnia jego praca powinna spowodować rozdzwonienie się wszystkich dzwonków alarmowych w kontrwywiadzie i doprowadzić do upadku rządu. Nic takiego się jednak nie dzieje. Być może dlatego, że kontrwywiad kontrolowany jest przez Mariusza Kamińskiego, przestępcę nielegalnie ułaskawionego przez Andrzeja Dudę…

Antoni Macierewicz też regularnie pojawia się w tym cyklu i zapewne nie dziwi Was często zadawne w Polsce pytanie: czy jest on rosyjskim agentem czy zwykłym wariatem. Niedawny dokument w TVN24 wstrząsnął polityczną sceną ujawniajac jak “podkomisja smoleńska” manipuluje wynikami zamawianych badań, wybierając z nich tylko te fragmenty (a nawet kadry fotografii), które potwierdzają ich bzdurne tezy o tym, że był to bardzo skomplikowany zamach. Oczywiście nikt mądrzejszy od średnio rozgarniętego chomika nie uwierzy w te bzdury o dwóch wybuchach w samolocie, który zdradzieccy kontrolerzy lotu podstawieni przez Putina perfekcyjnie naprowadzili nad las w taki sposób aby po eksplozji wrak ułożył się w pozycji zgodnej z przyciętymi wcześniej dla zmylenia przeciwnika przez zamachowców drzewami. Ale tu nie chodzi o to, żeby ktoś uwierzył – raportów Macierewicza i tak nikt by nie przeczytał, nawet jeśli ten zgodnie ze składanymi w nieskończonosć obietnicami publikowałby je. Tu chodzi tylko o to, żeby zasiać wątpliwość i podważyć ustalenia prawdziwej komisji, że był to zwykły wypadek. Dziś wątpliwości takie ma już znaczna część Polaków.

A kto Wam przychodzi na myśl, jeśli mówimy o działaniach dezinformacyjnych które nie mają za zadanie przekonywać ludzi, że coś tam było inaczej a jedynie zasiać wśród nich wątpliwość?

No ale jak zwykle dokument narobił szumu, kilka gadających głów porozmawiało o tym w telewizji, pojawiło się kilka artykułów w prasie, a po PiSie wszystko to spłynęło jak woda po kaczce. PiS udaje, ze nic się nie dzieje – tak jak udaje, że rekordowy wzrost cen i szalejąca inflacja nie wpychają Polaków z powrotem w biedę. Ale może to po  prostu część ich planu, mająca na celu chronić polskie rodziny. Jak mówił w Limanowej tarnowski biskup Leszek Leszkiewic “Dobrobyt może sprawić, że człowiek (…) będzie myślał, że można skrzywdzić dzieci i żonę lub męża, zrujnować rodzinę. Może próbować szczęścia na drodze związków homoseksualnych”. Więc to może dobrze, że będziemy biednymi. Biednymi, heteroseksualnymi wariatami: według niedawnych badań 71% Polaków ocenia życie w kraju jako szkodliwe dla zdrowia psychicznego


Tekst powstał dla portalu Britské Listy

Comments

comments

Dodaj komentarz