Zima na szkockich drogach.

Szkoci mają niezwykły talent do bycia sparaliżowanymi z okazji nieznacznych opadów śniegu. Oni to nazywają “Extreme weather conditions” Ale mi się wydaje, że trafniejsze byłoby określenie “Extremely bad drivers”. Dziś zmuszony byłem odwieźć swoją byłą po starej znajomosci na lotnisko w Edynburgu. Co prawda planowała dojazd autobusem, ale ani autobusy, ani pociągi nie jeżdżą. Powód: trudne warunki pogodowe. Co prawda na dworze piękne słońce i błękitne niebo, ale dwa dni temu spadł śnieg… W informacji kolejowej usłyszeliśmy “coś tam jeździ, ale gwarancji nie dajemy”. Pozostaje samochód.

Jak można się było spodziewać, podróż zajęła znacznie więcej czasu – w normalnych warunkach można by obrócić w niewiele więcej niż półtora godziny. Dziś podróż w obie strony zajęła mi pięć. I w większości nie była raczej przyjemnością. Po pierwsze: autostrada:

To była jakaś masakra – łachy zamarzniętego lodu, bezustanny łomot i huk – to nie jest jazda! A śnieg przecież padał dwa dni temu. Jak to jest, że w państwie, w którym solą zaczynają sypać po asfalcie już pod koniec września nie potrafi sobie przez dwa dni poradzić z odlodzeniem najważniejszej drogi w kraju? Jednak drogowcy nie zaspali – co jakiś czas na poboczach stoją furgonetki z tablicami świetlnymi na dachach. Na nich wyświetlony napis “zalecana prędkość 20 MPH” a że Szkoci takich rzeczy słuchają się aż za bardzo, w rezultacie lewy pas porusza się z prędkością 10 mph a na prawy pas co jakis czas wskakują odważniacy wyprzedzający powolnych jadąc o 2-3 mile szybciej…

Zjechałem więc na boczne dróżki. Na równoległej do autostrady było o wiele lepiej – przede wszystkim nie było tych badziewnych lodowych łatek przez które jazda jest tak komfortowa jak jakąś lokalną drogą na kamczatce. Gorzej, że przez pozostawienie na środku wału nie ma jak wyprzedzać, więc utknąłem za jakąś ciężarówką.

IMG20101208_002

Tak dojechaliśmy do wypadku – ktoś porzucił samochód na zakręcie i TIR w niego wjechał. na szczęscie w wale na środku była przerwa, więc zawróciłem i zjechałem na jeszcze boczniejsze dróżki. Tam, to już było marzenie:

IMG20101208_003

Takimi dróżkami dojechałem do Edynburga, mijając po drodze co najmniej kilkanaście porzuconych samochodów. Wśród nich otwarte Clio leżące kołami do góry. Było to na bocznej drodze i zjechałem żeby zobaczyć, czy nic się nikomu nie stało, ale sądząc po śladach na śniegu, kierowca się nie przejął specjalnie tą pechową przygodą – wygramolił się i poszedł w siną dal, nawet nie obszedłwszy auta dookołą. Udaliśmy się w dalszą drogę gdzie po dojeździe na lotnisko wysadziłem pasażerkę i postanowiłem wrócić autostradą, która wyglądała bardzo ładnie z góry kiedy nad nią przejeżdżałem wiaduktem.

Faktycznie, słońce roztopiło już większość z tego lodowego badziewia ale im bliżej Glasgow tym się robiło gorzej. Co prawda było to tylko na lewym pasie a na prawym był bielutki śnieg, więc sobie spokojnie można było po nim jechać te 40 mph (albo i szybciej, ale bałem się, że ktoś z lewego mi się wepchnie przed nos) aż dojechałem do wywrotki która postanowiła wyprzedzać. Wlokłem się za nią 6 mil na godzinę przez chyba pół godziny. Gdzie są ci kierowcy wywrotek, którym się wydaje że powożą gokartami jak ich potrzeba? Z autostrady nie mogłem zjechać, bo z jakiegoś dziwnego powodu pozamykali zjazdy. Ponieważ pasy deceleracyjne były nieodśnieżone, szkocka policja poparkowała swoje radiowozy na lewym, powodując jeszcze większe korki. Powolne posuwanie się w kolumnie pojazdów umilały stojące wzdłuż jezdni po obu jej stronach szpalery bałwanów – podobno poprzedniego dnia ludzie utknęli tam w korku na trzynaście godzin!

W samym Glasgow – znów masakra. Na każdej drodze do mojej częsci miasta zator – zlot miłośników zimowego ogumnienia. W końcu za którymś razem nie wytrzymałem i objechałem po prawej wysepkę po której lewej stronie buksowała nieporadnie niewielka cięzarówka. Traf chciał, że z bocznej ulicy wyjechał właśnie radiowóz i natychmiast ruszył moim śladem. Mrożący krew w żyłach pościg zakończył się po kilkunastu metrach moim zwycięstwem – ponieważ nie sygnalizowali (jeszcze) chęci zatrzymania mnie, skręciłem w lewo pod stromą górkę i pojechałem w siną dal ciesząc się z trafnego zakupu całorocznych opon. Policyjne BMW zarzuciło i stanęło bokiem u podstawy pagórka. Wysiadło z niego dwóch policjantów i zaczęło wygrazać mi pięścią, na szczęście po ich wesołych minach widać było, że sytuacja bawi ich co najmniej tak dobrze jak mnie…

Nie wiem, jak Brytyjczycy to robią, że nawet najmniejsze opady śniegu doprowadzają do całkowitego paraliżu. Być może pewnym wskaźnikiem będzie tu sytuacja, której byłem kiedyś przelotnym uczestnikiem. Otóż zaobserwowałem starszego pana w czerwonym blezerku który desperacko próbował wyjechać ze swojej, położonej nieco niżej niż droga, posesji. Wyglądał na to, że był dobrze przygotowany do warunków zimowych – na koła założone miał łańcuchy a na tylnym fotelu leżała plastikowa szufla i worek kociego żwirku. Obserwując przez chwilę zmagania owego kierowcy z żywiołem, postanowiłem ruszyć mu z pomocą. Zapukałem w szybkę i poinformowałem, że Vauxhall Omega, jako samochód z napędem na tylną oś, nie będzie dobrze spisywał się z łańcuchami przeciwsnieżnymi zalożonymi na przednie koła. Odpowiedzią było zdegustowane spojrzenie oraz informacja, że ów pan ma prawo jazdy dłużej, niż ja żyję na tym świecie, nie bedzie więc przyjmował porad od jakiegoś pyszałkowatego obcokrajowca…

Poszedłem w swoją stronę…

Comments

comments

2 Replies to “Zima na szkockich drogach.”

  1. […] o to, że większość ludzi jeździ tu przez cały rok na letnich oponach. Na to jest sposób, o którym już kiedyś pisałem: poruszać się jak najbardziej bocznymi drogami, jak to tylko możliwe, śniegu może być po […]

  2. […] even if those rural roads I use will be covered with 20 cm of snow. I wrote about that in the past (in Polish). But sometimes you have no choice but to take a main road. And this is where the problem starts. […]

Komentarze są zamknięte.