Przez lata dla mojej partnerki uzyskanie prawa jazdy nie było priorytetem. Chętnie korzysta z transportu publicznego a w dalsze wojaże zwykle jeździmy wspólnie i nie mam problemu z tym, żeby prowadzić samochód samodzielnie nawet na dłuższe dystanse. Dopiero kiedy jakiś czas temu kiedy po urazie głowy lekarze zakazali mi prowadzenia samochodu przekonała się do tego, że drugi kierowca w domu to jednak całkiem niegłupi pomysł. Od tego czasu powoli wróciliśmy do przejażdżek, podczas których po umocowaniu tablic z literą L zamienialiśmy się miejscami (w Wielkiej Brytanii nie tylko zawodowi instruktorzy mogą uczyć młodszych kierowców). W końcu w styczniu ubiegłego roku uznała, że jest gotowa i podeszła do pierwszego egzaminu. Według egzaminatora poszło jej całkiem nieźle, ale wciąż brakowało jej pewności siebie (stres robi swoje). Wciąż nie śpiesząc się zarezerwowaliśmy kolejny termin na marzec. Niestety, nigdy do niego nie doszło. Z powodu pandemii termin został przesunięty na listopad (!) nastepnie na luty. Ostatnio otrzymaliśmy kolejną informację, że egzaminy nie będą odbywac się do odwołania. I tak już mija nam rok. Rok, podczas którego, jak nigdy, ludzie dowiadują się o tym, jaką korzyścią jest możliwość bycia niezależnym jaką daje możliwość przemieszczania się własnym samochodem – rok pandemii.
Ostatnio po raz kolejny na blisko trzy miesiące byłem wyłączony z możliwości prowadzenia pojazdu. Nieszczęśliwie uszkodziłem sobie kolano. Moja partnerka, która do tego czasdu stała się już całkiem niezłym początkującym kierowcą, nabijała kolejne mile doświadczenia wożąc mnie na zabiegi rehabilitacji. Wciąż jednak z tabliczkami z literą L, bo, jak pisałem, wciąż nie miała możliwości podejścia do kolejnego egzaminu. Komplikowało to znacznie naszą logistykę. Do wyjazdu po zakupy potrzebowaliśmy dwóch osób, przy czym ja jedynie robiłem za balast: to ona prowadziła, następnie pozostawiała mnie w samochodzie (bo do supermarketów, z powodu ograniczeń pandemicznych, wpuszczano tylko po jednej osobie) gdzie mazłem, czekając na jej powrót z bagażami. Przez tą całą sytuację zamiast nabierać kolejnego doświadczenia jako kierowca, nabiła kolejnych mil na nogach – bo zwykle do pracy jeździmy razem – po drodze do swojej firmy wysadzam ją pod bramą jej miejsca pracy. Niestety nie mogła samodzielnie jeździć, a trudno byłoby oczekiwac, żebym siedział w samochodzie pod jej pracą osiem godzin i czekał aż skończy… Ale nasze problemy tak naprawdę są niczym.
Rozmawiając na ten temat z innymi dowiedziałem się, że brak egzaminów jest w stanie utrudnić ludziom życie znacznie bardziej. Ktoś na przykład miał obiecaną pracę swoich marzeń pod warunkiem wyrobienia sobie prawa jazdy. Na egzamin czeka już 10 miesięcy – pracodawca oczywiscie tyle cierpliwości nie miał. Ktoś inny opiekuje się starszymi rodzicami mieszkającymi w szkockich Highlands. Co jakis czas wyruszał do nich w odwiedziny autobusem, jednak wraz z lockdownem sieć połączeń została drastycznie ograniczona. Nie mając prawa jazdy i nie mogąc liczyć na wykręcającego niesamowite ilości nadgodzin w NHS męża zmuszona była szukać podwózki u przypadkowych kierowców TIR-ów regularnie kursujących na tej trasie (co w dobie pandemii jest technicznie rzecz biorąc nielegalne, w odróżnieniu od podróży w celu pomocy starszym członkom rodziny własnym samochodem).
Kolejną osobą był kierowca zawodowy, który właśnie był w trakcie podwyższania sobie kwalifikacji – wyrabiał sobie prawo jazdy kategorii C+E dzięki któremu mógłby jeździć nie tylko zwykłą ciężarówką ale także zestawem. I znów, na drodze do podwyższenia kwalifikacji stanęły mu wstrzymane egzaminy. Tymczasem w związku z lockdownem firma w której pracował zmuszona była do zmiany branży. W rezultacie on i jego kolega posiadający jedynie prawo jazdy kategorii C dostali wypowiedzenie podczas gdy w tym samym czasie firma zatrudniła kolejnego kierowcę posiadającego już uprawnienia C+E. I tak, zamiast poprawić swoje zarobki dzięki podwyższeniu swoich kwalifikacji, ów kierowca utrzymuje siebie, swoją chorą żonę i bezrobotną córkę rozwożąc po okolicy zakupy busikiem jednej z sieci supermarketów za niewiele ponad stawkę minimalną.
Kolejny przykład to ktoś, kto stracił pracę i desperacko poszukiwał innej, ale jedyne oferty, które się pojawiały w jego okolicy to kierowcy do rozwożenia paczek czy posiłków – bo jest to chyba jedyna branża, która w roku pandemii zakosztowała prawdziwego boomu. Inna osoba tuż przed pandemią została zwolniona. Udało się jej znaleźć pracę w innej firmie, ale dojazd do niej był znacznie trudniejszy, kupiła więc samochód i poszła na kurs prawa jazdy mając nadzieję na to, że będzie w stanie wygodnie dojechać do nowego biura. I znów – nic z tego. Nowy samochód zarasta trawą na podjeździe, a zamiast półgodzinnego przejazdu autostradą codzienny dojazd do pracy zajmuje jej 90 minut w jedną stronę (o ile autobus się nie spóźni do miejsca, w którym przesiada się na pociąg).
Jest wiele powodów dla którego ludzie nie tylko chcą, ale zwyczajnie potrzebują wyrobić sobie prawo jazdy. To dlatego w innych państwach Europy egzaminy wciąż się odbywają. Owszem, czasem są czasowo zamykane podczas najściślejszych lockdownów. Poza tym tak egzaminowani jak egzaminujący muszą nosić rękawiczki i maski, a pojazdy egzaminacyjne po każdym kandydacie muszą być dezynfekowane. To także powoduje opóźnienia. Ale są to opóźnienia rzędu tygodni (jak w Polsce), co najwyżej miesięcy (jak w Irlandii) a nie, jak w Wielkiej Brytanii, liczone już w latach!
Napisałem do mojej lokalnej posłanki do parlamentu szkockiego (a ściśle rzecz biorąc do posłanki z sąsiedniego okręgu, bo to ona zajmuje się w rządzie kwestiami transportu). Wykazała się zrozumieniem do moich uwag i napsiała do DVSA, instytucji odpowiedzialnej, między innymi, za egzaminowanie kierowców. Otrzymaliśmy odpowiedź, która była najbardziej uprzejmą formą napisania “nawet się nie pochylimy nad Waszymi uwagami, jest jak jest i odpierdolta się od nas” jaką w życiu widziałem. Nie tylko żadnych testów nie bedzie, ale nawet nie przedłużą ważności egzaminów teoretycznych. Dzięki czemu jak wreszcie się ta cała pandemia skończy, wielu kandydatów bedzie musiało od nowa zdawać teorię, aby potem ustawić się w kolejce na egzamin praktyczny. A kolejki z pewnością będą dłuuuugie, skoro poza bieżącymi kandydatami DVSA będzie musiało odkopać się z ponad rocznych zaległości…
Więc kiedy zmuszony jesteś prosić przypadkowego kierowcę cięzarówki o podwózkę aby być w stanie odwiedzić swoich zniedołężniałych rodziców, kiedy stoisz w kolejce do urzedu pracy po zasiłek, bo nie byłeś w stanie dostać obicanej pracy, albo kiedy spędzasz codziennie trzy godziny w zatłoczonych pociągach i autobusach pamiętaj, że to wszystko dla Twojego bezpieczeństwa. Priorytetem dla DVSA jest to, aby “wszyscy byli bezpieczni” i dlatego postanowili “podjąć stosowne działania”. Po prostu akurat tak wyszło, że te działania to nie robienie niczego…