…czyli o tym, jak “ukradłem” zaliczkę, żeby sobie “na czyjś koszt” do Polski pojechać
Oczywiście prom juz kupiony na jego nazwisko, zmian nie można wprowadzać, więc po wymianie kilku e-maili mój niedoszły współpasażer łaskawie się zgadza, żebym mu tylko różnicę oddał. Ale ja bynajmniej nie zamierzam. W końcu po to jest zaliczka, abym w razie takiej sytuacji nie był za bardzo stratny. Wyraziłem dobrą wolę i powiedziałem mu, że choć nie muszę zgodnie z prawem, to mu oddam, jak znajdę kogoś na jego miejsce (bo czemu nie, nie o zarobek mi przecież chodzi). Dowiedziałem się jednak i tak, że jestem nieuczciwy, bo “jemu jak kiedyś zrezygnowali ze wspólnej podróży, to on oddał im wszystko”. Odpowiedziałem, że mi to wisi, jak lubi, to niech oddaje. Jakby ludziom na ulicy rozdawał pieniądze to ja też muszę?
Ok, niby on pisze, ze żona chora i “nawet być może będzie musiała pójść do szpitala, a to kosztuje, więc każdy grosz jest ważny”. Ale mnie to jakoś nie wzrusza: po pierwsze nawet nie wiadomo, czy pójdzie do szpitala, po drugie chodzenie do szpitala jeszcze jest w PL za darmo (a w Szkocji tymbardziej, więc jechanie do Polski się leczyć jest conajmniej dziwnym pomysłem) a po trzecie jakby życie jego żony miało zależeć od tych paru funtów, pewnie bym mu je dał nawet sam z siebie, ale mi się jakoś dziwnie wydaje, że odkrył promocję w Wizzair albo kogoś, kto jedzie na północ Polski tak jak on chciał a nie na południe, jak ja, i przekalkulował sobie, że jak wyciągnie ode mnie tą kasę to mu wyjdzie na to samo…
Konic końców sprawę postawiłem jasno: na tym właśnie polega zaliczka, że się jej nie zwraca w razie rezygnacji. I stwierdziłem że lepiej żeby mnie niesłusznie złodziejem nazwano i oszustem, niż słusznie frajerem. A warto jeszcze dodać, że nie tylko ja poniosłem koszty w związku z tą sytuacją – znajomy się pytał, czy się nie może z nami zabrać autem do Polski, ale jako że już wziąłem zaliczkę powiedziałem mu, że niestety, ale nie mam już wolnych miejsc. Skoro więc sytuacja uległa zmianie niezwłocznie do niego zadzwoniłem, ale okazało się, że kupił już sobie bilety do Polski. I w ten sposób obaj jesteśmy stratni: on, bo bilety na samolot kosztowały więcej niż wspólna jazda autem i ja, bo pomimo wzięcia zaliczki wciąż będę musiał sam pokryć większą część kosztów paliwa.
A mój niedoszły współpasażer opowiada pewnie teraz swoim znajomym jakim to ja jestem wrednym Polakiem bez serca, co wykorzystuje biednych rodaków na obczyźnie…