Kto jest winien temu, że Rosja jest Rosją?

Po opublikowaniu dzisiaj artykułu o tym, jak Zachód powinien reagować na Rosję, obsiadło mnie dzisiaj na Twitterze kilku Rosjan zarzucających nam (czyli ogólnie, Zachodowi), że nie robimy wystarczająco dużo w walce z Putinem. Według nich, za to, że w Ukrainie trwa wojna odpowiadamy my, czyli Zachód, bo nie dość że nie wystarczająco wspieraliśmy Nawalnego i innych bohaterów walczacych w Rosji o demokrację, to jeszcze sponsorowaliśmy reżim kupując rosyjską benzynę. Oczywiście wszyscy  oni sami siedzący sobie wygodnie w krajach Zachodu i zgrywający bohaterskich rosyjskich opozycjonistów reagowali agresją na pytanie czy nawet jeśli Zachód jest częściowo winien temu, jak dzisiaj wygląda Rosja, to kto odpowiada za to w pozostałej części. Nie byłem jedyny, który zwracał im uwagę, że “radzenie sobie z Putinem” to jednak głównie zadanie dla Rosjan, tu jednak niezmiennie informowano nas, że nie można od Rosjan tego oczekiwać, bo to jest niebezpieczne, bo w Rosji za protesty przeciwko władzy można stracić życie.

A ja tego nie kupuję, a wiecie dlaczego?

Czy Rosjanie boją się śmierci?

Bo Rosjanie się nie boją stracić życia. Już nawet nie mówię o tym, że wystarczy sobie wpisać w Youtube “Russian dashcam videos” żeby ze zgrozą zobaczyć jak niewiele warte jest dla obywateli tego kraju życie własne lub innych. Ale też pamiętajmy, że Rosjanie całymi tysiącami zapisują się do strzelania do Ukraińców jako ochotnicy na Specjalnej Operacji Wojskowej – niektórzy dla idei, niektórzy dlatego, że to jedyny sposób, jak się mieszka na jakimś zadupiu w Rosji, żeby zarobić jakąś przyzwoitą kasę.

I tu leży ten problem. Jeśli walka o wolność w nadziei, że Twoje dzieci będą miały w życiu lepiej jest niewarta ryzykowania życia, a walka z Ukraińcami walczącymi o wolność w nadziei, że jak zaczniesz wypychać słoneczniki gdzieś w błocie pod Bachmutem to Twoje dzieci dostaną Ładę i worek ziemniaków to już ryzyko, które się kalkuluje, to ja nie spodziewam się jakiejkolwiek zmiany w Rosji w najbliższym czasie.

Poza tym to nie jest tak, że Rosjanie się boją wychodzić na ulice protestować. Jak słusznie często wypominają nam Rosjanie czy ludzie ich broniący na początku inwazji na Ukrainę jakieś tam protesty były, nawet dość liczne. Oczywiśćie rozniesiono je pałami i zaraz się skończyło. Ale był taki moment, kiedy Rosjanie znowu masowo wylegli na ulice. Pamiętacie kiedy to było? Jak w Rosji ogłoszono mobilizację. Okazuje się więc, że protestowanie przeciwko wojnie jest zbyt ryzykowne, ale już protestowanie przeciwko temu, żebyśmy TO MY w tej wojnie walczyli już takie ryzyko czyni akceptowalnym. ?

Ostatnio są też protesty żon i matek wojskowych. I one znowu nie domagają się zakończenia wojny. Jak nam pokazała w jednym z rosyjskich reportaży nieoceniona Andromeda na YouTubie, niektóre z nich same zachęcały swoich mężczyzn do podpisania kontraktu. Po prostu, kiedy zbyt wielu z nich zaczęło wracać jako gruz 200, one wyszły na ulicę domagać się, żeby ich mężusiowie i synkowie wrócili do domów. A z Ukrainą niech teraz wojują jacyś inni.

Ale wiecie, jakie jeszcze protesty w Rosji zapadły mi w pamięć? Pamiętacie Prigożina i jego rokosz? Kiedy już jego marsz na Moskwę się zakończył a on sam zwiał na Białoruś mamić się iluzją, że pod skrzydłami ziemniaczanego Führera będzie bezpieczny, Wagnerowcy wycofali się z okupowanego przez siebie Rostowa nad Donem i wjechała tam z powrotem Rosyjska milicja. I wtedy mieszkańcy tego miasta zaczęli się z tą milicją naparzać, nazywając ich zdrajcami i wznosząc okrzyki na cześć Prigożina (który, przypominam, został już oficjalnie obwieszczony przez władze zdrajcą). Rosjanie nie bali się wyjść na ulicę żeby wyrazić swoje wsparcie dla niego.

A przecież Prigożin to nie był dobry człowiek próbujący zaprowadzić w Rosji demokrację i poszanowanie prawa. To był zwyrodnialec, który otwarcie przyznawał, że cała wojna z Ukrainą oparta jest o fałszywe przesłanki, że rzekomi separatyści w Donbasie i na Krymie to była ustawka. A mimo tego on nie chciał zakończenia tej wojny. Wręcz przeciwnie, on uważał, że władze wojskowe nie robią wystarczająco i on i jego banda zwyrodniałych kryminalistów powinni dostać wolną rękę i pełnię wojskowego wsparcia żeby skończyć rzeź Ukraińców jak najszybciej.

Więc nie kupuję tej bajeczki o tym, że Rosjanie nie protestują, bo to jest zbyt niebezpieczne.

Dlaczego inne narody mogą protestować?

Zresztą, popatrzmy na Ukraińców. 20 lat temu przeszedłem szkolenie. Miałem jechać jako obserwator na powtórzone wybory po Pomarańczowej Rewolucji. W końcu nie pojechałem, ale do dziś mam w komputerze mp3 z nieoficjalnym hymnem ówczesnej rewolucji “razom nas bagato, nas ne podolate” śpiewają jacyś raperzy.

Potem był Majdan. Siepacze Janukowycza zamordowali tam ponad setkę obywateli. Czy Ukraińcy stwierdzili “oj, teraz to już jest niebezpiecznie protestować, zabieramy się do domów?”. Nie. To Janukowycz musiał salwować się ucieczką pod skrzydła swojego mocodawcy z Mokswy.

Potem Rosja najechała Ukrainę. Czy Ukraińcy stwierdzili “ok, teraz to naprawdę robi się niebezpiecznie?”. Nie, dalej walczyli o wolność, reformowali swój kraj, walczyli z Rosjanami w Donbasie – ale i z korupcją, i wciąż popychali swoją politykę w stronę Europy i demokracji.

Od dwóch lat mamy w Ukrainie pełnoskalową wojnę. Czy Ukraińcy stwierdzili “no nie, teraz to już naprawdę przesada, poddajemy się, widocznie wolność nie jest nam pisana?” Nie, walczą z niezwykłą dzielnością pomimo tego, że zachód non stop robi z siebie kretyna wymyślając coraz to głupsze wymówki dlaczego Ukraina nie może dostać pomocy militarnej jakiej potrzebuje.

Albo taka Białoruś. Ukraińcy nie lubią porównywania Majdanu z protestami po ostatnich wyborach które sfałszował Łukaszenko. Ale chyba wszyscy pamiętamy, bo to nie było tak dawno. Ludzie tłumnie wychodzili na ulice jeszcze przez długie miesiące, pomimo tego, że już było wiadomo, że protestujący mogą zostać aresztowani, pobici a nawet torturowani. Dopiero pomoc Putina pomogła Łukaszence ostatecznie zdławić te protesty.

W czasach Zimnej wojny także w Rosji protestów na większą skalę raczej nie było. A tymczasem kraje satelickie ciągle protestowały – od rewolucji w Berlinie Wschodnim w 1953 – pierwszej którą zmiażdżyły gąsienice sowieckich czołgów, przez Budapeszt, Pragę, Polskę aż do de facto zbrojnego obalenia Ceaușescu w Rumunii zawsze coś się działo. Nawet jeśli Sowietom udawało się gasić kolejne pożary – tylko w Polsce wybuchające co najmniej raz w każdej dekadzie, od 1956 przez 1968. 1970, 1976. 1980 po ruch oporu w Stanie Wojennym – to ten płomień wciąż się gdzieś pod spodem tlił.

W pewnym sensie, Rosjanie mają łatwiej

Jeden z Rosjan, który wdał się dzisiaj ze mną w dyskusję napisał mi, że “niepodległość Polski nie byłaby możliwa gdyby nie słabość Związku Radzieckiego”. Ale przecież jeśli w latach 1980-tych Związek Radziecki chwiał się w posadach to nie dlatego, że tak jak w Polsce jedna trzecia ludzi dorosłych zapisała się do opozycyjnego ruchu takiego jak Solidarność. ZSRR się posypał, bo siadł ekonomicznie. Nawet bez sankcji jego planowana gospodarka nie miała szans w konkurencji z ekonomiczną siłą Zachodu.

Ale zwrócenie uwagi na rolę Związku Radzieckiego jako przeszkody w naszej demokracji jest jak najbardziej zasadne. My – obywatele tych mniejszych krajów – tak jak dzisiaj Białorusini – musieliśmy liczyć sie z tym, że jeśli za bardzo zbuntujemy się przeciwko własnemu rządowi, po raz kolejny do naszego kraju wjadą Rosjanie na swoich czołgach. Rosjanie są jednak o “piętro wyżej”. Kto wstawiłby się za Putinem gdyby Rosjanie wreszcie podnieśli głowy? Kim Dzong Un? Assad? Irańscy Ajatollahowie? Gdyby Rosjanie wyszli na ulicy choćby w takiej skali, jak zrobili to kilka lat temu Białorusini czy dekadę temu Ukraińcy, Putin narobiłby w majty, bo nawet cały jego OMON i Policja nie byłaby w stanie stawić czoła milionom wściekłych obywateli.

Dlaczego to Rosjanie uciekają od siebie do nas a nie na odwrót?

Ale wróćmy do historii. Upadek komuny dla nas wszystkich w byłych krajach bloku wschodniego był odzyskaniem wolności – a dla krajów Bałtyckich, Ukrainy czy Białorusi na przykład – także niepodległości. Dlatego mieliśmy oko na naszych polityków i jeśli tylko pojawiało się ryzyko, ze chcą u nas wprowadzić coś na miarę Putinowskiej Rosji, wychodziliśmy na ulicę. Szczególnie mając za przestrogę los Białorusinów, którzy tego nie zrobili.

Wystarczy wspomnieć ostatnie lata w Polsce gdzie zamach PISu na demokrację zmobilizował społeczeństwo obywatelskie jak nigdy przedtem. Masowe protesty trwały przez całe osiem lat – od protestów w obronie trybunału przez wielkie marsze KODu, happeningi Obywateli RP, strajk Czarnych Parasolek i Strajk Kobiet aż do marszu 4 czerwca tuż przed wyborami.

W Rosji, po przejęciu przez Putina władzy, protestowali na małą skalę tylko jacyś neonaziści, dla których Putin był nie dość radykalny (z którymi, tak na marginesie, po drodze było Nawalnemu, ale to temat na inną historię).

Pierwsze znaczące protesty za władzy Putina to był grudzień 2006 – już po tym, jak na jaw wyszły zbrodnie armii rosyjskiej w Czeczenii, już po masakrze w Biesłanie i morderstwie Anny Politkowskiej. Za późno, za mało.

Dlaczego więc Rosjanie nie protestowali przeciwko Putinowi od początku? Otóż mam taką teorię, że to się brało z tego, że o ile dla wszystkich wokół Rosji upadek Związku Radzieckiego był dniem radości z odzyskanej wolności, dla Rosjan był to dzień tragedii narodowej. Podczas gdy byłe kolonie budowały sobie nowe życie, w rekordowym tempie naprawiając swoją gospodarkę i polepszając stopę życiową obywateli, Rosja w latach 1990 pogrążyła się w marazmie i beznadziei a sny o potędze legły w gruzach.

Dlatego Putin, który nie tylko obiecał poprawienie Rosjanom poziomu życia ale także wymachiwał sztandarem MAKE RUSSIA GREAT AGAIN dla wielu Rosjan było dokładnie tym, czego oczekiwali.

Efekt utopionych kosztów?

Zachodnie – ale i polskie – media często używają zbitki “Putinowska Rosja”. Problem w tym, że Rosja jest tyle samo Putinowska, co Putin rosyjski. Dziś z obietnic poprawy stopy życiowej zostało niewiele (owszem, Rosjanom żyje się lepiej, a tym w Moskwie to już w ogóle nawet lepiej niż na Zachodzie, jak mnie przekonywała jakiś czas temu znajoma Mokswianka, ale w ogólności standardem dalej odstają od większości mieszkańców Europy a i wielu krajów azjatyckich) a że niejako na zaliczkę za spełnienie obietnic Rosjanie oddali swoją wolność, to jedyne co mogą zrobić to dalej wspierać swojego wodza w marszu po wielkość Rosji. Trochę taki mechanizm utopionych kosztów: “skoro oddaliśmy wolność a dalej mieszkamy w walącej się ruderze z przekrzywioną sławojką na podwórku, to niech się nas chociaż inne narody boją”.

I to dlatego właśnie dzisiaj przeciętny Rosjanin nie będzie ryzykować walki o własną wolność, ale chętnie zaryzykuje życie w walce przeciwko temu, żeby wolni byli Ukraińcy. A jeśli to drugie też mu nie do końca odpowiada, to nawieje na Zachód, i jak moi dzisiejsi rozmówcy z Twittera będzie tam pouczał europejczyków dlaczego jego zdaniem nie zrobili wystarczająco wiele dla przywrócenia demokracji w Rosji.

Kto może naprawić Rosję?

Tylko, że Zachód Rosji nie naprawi. Jak oni to sobie wyobrażają, ze najedziemy Rosję jak Irak, wytropimy Putina w jego bunkrze i oddamy Nawalnistom żeby go sobie powiesili i nagle wszędzie zapanuje radość, demokracja, wolność, wspólnota i pierdzące tęczą jednorożce?

Zachód może Putinowską Rosję powstrzymać przed tym, żeby rozlewała się dalej. I powinien to zrobić, sankcjami, pomocą militarną dla Ukrainy, i zerwaniem z tym terrorystycznym krajem jakichkolwiek relacji kulturalnych, biznesowych czy dyplomatycznych, a uchodźców z Rosji przyjmować jedynie pod warunkiem, że wyzbędą się swojego obywatelstwa rosyjskiego (żeby skończyć z tą wygodną pozycją, z której korzysta wielu mieszkających za granicą Rosjan, że mają ciastko i mogą je zjeść). Jak od pierwszych dni wojny argumentuje Gari Kasparov – Russia (parafrazuję) musi tak srodze dostać wpierdol, że przez dekadę lub dwie których będzie potrzebować na wylizanie się z ran może zacznie myśleć i dojdzie do wniosku, że realizowanie imperialnych ambicji poprzez najeżdżanie wszystkich dookoła to nie jest jednak najlepszy sposób na poprawienie poziomu życia przeciętnego Rosjanina.

Więc drodzy Rosjanie, którzy nawialiście ze swojego kraju na Zachód: ja Was rozumiem, sam jestem emigrantem. Każdy ma prawo do spokojnego życia na przyzwoitym poziomie w normalnym kraju. Nie można oczekiwać od każdego, że będzie bohaterem.

Ale skoro nawialiście, to miejcie na tyle przyzwoitości, żeby nas nie pouczać że my nie robimy dość. Bo póki przeciętny Rosjanin pojedzie do Donbasu w imię swojego Putina (lub zwyczajnie dla pieniędzy) mordować Ukraińców niż zaryzykować walkę o wolność własnego kraju, ani Zachód, ani nikt inny, nic więcej dla tego kraju zrobić nie może. Wszystko co w naszej mocy to ogrodzić go po raz kolejny żelazną kurtyną – dla naszego (i waszego – skoro już tu jesteście) własnego bezpieczeństwa. Reszta w rękach Rosjan w Rosji.


Ilustracja: Rosyjski kalendarz propagandowy. Jest to rosyjski kalendarz propagandowy, więc w dupie mam prawa autorskie.

Comments

comments

Dodaj komentarz