Wygląda na to, że po ostatnich wyborach powracają bohaterowie i wydarzenia opisywane w pierwszych odcinkach tego cyklu. To prawdziwy festiwal odgrzewanych kotletów. Na przykład ostatnio okazało sie, że jeden z młodocianych asystentów Antoniego Macierewicza ciągle asystuje mu w jego (bliżej nieokreslonych) obowiązkach. Wyszło na jaw, że koszty jego podróży do USA (w wysokości ponad 6000$) opłaciła mu niesławna Polska Fundacja Narodowa, choć nie bardzo wiadomo, w jaki sposób sponsorowanie Macierewiczowi towarzystwa młodego Jannigera w drodze na konferencję w stanach ma przyczynić się do promocji Polski na świecie.
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Po prostu: nie bardzo wiadomo nawet po co Janniger był tam w ogóle potrzebny, i wygląda na to, że pojechał sobie po prostu na wycieczkę z ulubionym wujkiem na koszt państwa. Najwyraźniej nie spodobało mu się, że ta informacja wyszła na jaw, bo wynajęci przez niego prawnicy próbowali zmusić Onet do tego, aby powstrzymał się od publikowania tej informacji. Sam Macierewicz sprawę skomentował w typowy dla siebie, bełkotliwy sposób:
Wczoraj w wydaniu PO byłem Stalinem, dzisiaj według Onetu szastam kasą jak szejk arabski… Brednie. Wierzba zdębiała. Dąb się zaperzył. Jeż się okocił, a kot najeżył.
— Antoni Macierewicz (@Macierewicz_A) December 8, 2019
Liczne z odpowiedzi na tego tweeta można podzielić na dwie grupy. Autorzy tych z pierwszej rozpływają sie z zachwytem nad genialną ripostą swojego idola. Pozostałe dwie grupy sprzeczają się, czy jest to świrnięty ruski szpieg, czy zwyczajny świr. Troszkę tak jak w bajce o Nowych Szatach Cesarza, tylko w tym przypadku dzieci widzących prawdę jest więcej niż tych, zachwycających się inteligencją tej odpowiedzi.
Tak przy okazji: okazuje się, że młodociani asystenci są wciąż na topie. Wiceminister Gliński niedawno zatrudnił 25-latka, którego jedynym dotychczasowym doświadczeniem zadowocym była praca w KFC. Gliński twierdzi, że ma on dobre kwalifikacje, bo ukończył prestiżowy wydział na dobrej uczelni. Ale z pewnością nie on jeden – nie było kogoś, komu po studiach udało się cokolwiek osiągnąć?
No, ale wracajmy do odgrzewania starych historii. Źle się dzieje w stadninie koni arabskich w Janowie, o której pisaliśmy już w jednym z pierwszych odcinków. Kiluletnie rządy nominatów PiS doprowadziły tą instytucję, która przetrwała dwie wojny i pół wieku komunizmu, na skraj bankrucwa. W desperackiej próbie ratowania się przed utonięciem stadnina wystawia na sprzedaż swoje najcenniejsze konie, przekreślając w ten sposób program hodowlany trwający od wielu generacji…
Niedawno policja drogowa zatrzymała pijanego woźnicę, który twierdził, że sytuacja nie jest problemem, bo jego koń jest trzeźwy i świetnie zna drogę do domu. Moze to byłoby właściwe rozwiązanie? Może i w stajniach koni arabskich oddać zarządzanie w ręce klaczy i rumaków?
Na pierwsze strony gazet wrócił też temat okrętów podwodnych dla naszej marynarki. Oczywiscie z roztaczanych przez Macierewicza wizji podwodnych lotniskowców nic nie wyjdzie. Gadania było dużo, a skończy się jak zwykle – teraz mowa o zakupieniu 30-letnich łodzi z demobilu ze Szwecji.
Regularny gość tej serii felietonów, Patryk Jaki, również ostatnio pojawił się na pierwszych stronach gazet. Tym razem za zasługą jego kuriozalnej drogi do doktoratu. Po tym jak jego opolska alma mater odmówiła mu otworzenia przewodu (zapewne z powodu jakości jego pracy), rozpoczął doktorat na Akademii Sztuki Wojennej w Warszawie, gdzie już po pół roku ciężkiej pracy, przerywanej obowiązkami europarlamentarzysty, uzyskał upragniony tytuł naukowy. Z pewnością dużo zawdzięcza swoim promotorom, z których żaden nie zajmuje się tematyką choćby pokrewną do więżiennictwa, o którym pisał Jaki. Nie czytałem jego naukawych wypocin, ale skoro nawet na stronie tytułowej dał radę walnąć parę baboli, to z wątpię, żeby była wiele warte.
Internauci jak zwykle mają używanie, co za pewne martwi Marka Zuckenberga. Patryk Jaki już wcześniej pozwał Facebooka za to, że wredni internauci nieustannie wyśmiewają jego żałosne próby pozowania na intelektualistę…
Kolejnym z regularnych bohaterów tej serii który powróci w tym odcinku jest Tadeusz Rydzyk. Otrzymał on własnie kolejny czołobitny hołd od PiSowskiego polityka – tym razem od członka KRRiTV. W napisanej przez siebie książce dedykowanej Rydzykowi i opublikowanej przez jedną z fundacji należącej do imperium Rydzyka Janusz Kawecki argumentuje, że Rydzyk jest jedynie ofiarą wrogiego państwa, które przez lata szykanowało go oczekując, że będzie przestrzegał prawa tak samo jak inni. Według autora Rydzyk nigdy nie otrzymał ani grosza z publicznej kiesy a coś takiego jak Imperium Rydzyka nie istnieje. Po końcowych słowach treści następuje zaś osiem stron reklam firm i instytucji do owego nieistniejącego imperium Rydzyka należących. Bareja by tego nie wymyślił.
Tymczasem bohater mniej odległych odcinków tej serii, skompromitowany szef NIK, po długich zabiegach ze strony PiS podał się wreszcie do dymisji, której marszałek sejmu nie przyjęła. Zdaje się, że poszło o to, kto miałby być jego następcą. Tak czy tak, Marian Banaś drugi raz powtarzać się nie będzie i otwartym frontem przystąpił do walki ze swoją macierzystą partią, na początek wyciągając liczne afery w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Poza tym w Polsce również inne powtórki z rozrywki. Kolejna szkoła nastraszyła dzieci (tym razem nawet trzy latki, bo w szkole mieścił się też oddział przedszkolny) zorganizowanym przez dyrektorkę symulowanym atakiem terrorystycznym. Dyrektorka na szczęście z hukiem wyleciała za to z pracy, ale ja wciąż nie bardzo wiem, jakie walory edukacyjna ma to, że miłośnicy militariów wpadną do szkoły udawać, że strzelają do jej uczniów. Chodzi o straszenie terrorystami (w domyśle: Muzułmanami) czy jak?
Ujawniono zarobki kapelanów w Administracji Skarbowej. Tych dziewięciu wysoko wykfalifikowanych specjalistów kosztuje podatników blisko pół miliona złotych rocznie. Nic dziwnego że nawet radykalni katolicy – tacy jak Szymon Hołownia, który właśnie ogłosił chęć kandydowania na prezydenta, mają dosyć pasożytowania Kościoła na państwie. Jednym z postulatów lubianego prezentera jest “przyjazny rozdział Kościoła od państwa”.
Tymczasem prezydent Duda zaprzysiągł nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego – Krystynę Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza. Ku zaskoczeniu niektórych okazuje się, że prezydent wciąż jeszcze wie, co to jest wstyd, bo owo wydarzenie postanowił ukryć przed mediami – uroczystość odbyła się popołudniową porą w Belwederze bez kamer – nawet osobisty fotograf prezydenta dokumentujący jego codzienne życie został wysłany na urlop. Rzecznik PiSu zaprzecza jednak, że chodziło o to, żeby cała akcja odbyła się potajemnie. BO przecież jakby prezydent chciał coś zrobić potajemnie, to by się spotykał na stacji benzynowej, na cmentarzu czy na jakimś śmietnisku, co nie? Myślę, że śmietnisko byłoby właściwym miejscem, godnym tego wydarzenia – bo przecież tak naprawdę zaprzysiężenie tych dwojga ludzi bez kultury i kręgosłupa moralnego to po prostu symboliczny akt, w którym Kaczyński pluje Polakom w twarz…
Pawłowicz i Piotrowicz jako sędziowie Trybunału to ostateczny upadek tej instytucji. Nie ma siły, żeby ktokolwiek traktował ją poważnie lub z jakimkolwiek szacunkiem. I nawet propagandowe akcje prawicy, w których z publikowanej listy sędziów mianowanych za komuny usuwają nazwisko magister Przyłębskiej wiele tu nie zmieni.
Ale przynajmniej zwykli Polacy po raz kolejny wykazali się chęcią do pomocy i przyjacielskim stosunkiem do gości. Pomimo lat anty-islamsmiej propagandy Irański kierowca TIRa, którego ponad trzydziestoletni International uległ awarii w centralnej Polsce został zalany pomocą z każdej możliwej strony. Podczas gdy lokalne warsztaty i firmy próbowały naprawić jego egzotycznego w Europie antyka, zwyczajni ludzie dbali o to, żeby miał co jeść i pić a nawet zapraszali go do domów.
Ech, gdyby tak polskie instytucje traktowały Polaków z taką życzliwością, jak Polacy potraktowali owego Irańczyka, który ani razu nie usłyszał, że czegoś się nie da… Ostatnio Najwyższy Sąd Administracyjny wydał wyrok, według którego dziecko wychowywane przez dwie lezbijki jest polskim obywatelem, ale transkrypcja jego zagranicznego aktu urodzenia jest niemożliwa, ponieważ są w nim dwie matki, a to jest niezgodne z polskim prawem. Rozumiałbym, gdyby rozchodziło się o to, że w Polsce w aktach urodzenia mogłyby pojawić się jedynie dane faktycznych biologicznych rodziców dziecka, ale tak nie jest: w aktach urodzenia potrafią pojawiać się rodzice adopcyjni a czasem nawet fikcyjni ojcowie wymyślani przez urzętników. Najwyraźniej zatem problemem jest wyłącznie to, że to konkretne dziecko wychowują dwie osoby tej samej płci. A druga kochająca matka nie zasługuje na bycie wpisaną do dokumentów dziecka – w odróżnieniu od fikcyjnego lub nieobcenego w jego życiu ojca. Problem w tym, że akt urodzenia jest w Polsce praktycznie niezbędny – bez niego nie ma jak wyrobić paszportu, dowodu osobistego, wymagany jest także przy licznych innych urzędowych procedurach. Wieć o ile NSA przyznał, że to dziecko ma obywatelstwo Polskie, w praktyce znajduje się one w dziurze prawnej i jest niewidzialne dla państwa.
I to jest właśnie różnica między Polską a innymi krajami Europy. Jeśli wychowałaś się w jednopłciowej rodzinie w takiej na przykład Finlandii, jak niejaka Sanna Marin, nic nie stoi na przeszkodzie abyś została na przykład najmłodszą premierką w historii swojego kraju. A w Polsce nie masz nawet jak wyrobić sobie cholernego paszportu…
Zdjęcie: Rutgers Council of Public and International Affairs via Flickr (CC 2.0)
Tekst powstał dla portalu Britské Listy