Tymczasem w Absurdystanie 114

2020 może być w Polsce rokiem wielkich zmian. Nie tylko w tym, że teraz molestuje się księży (ksiądz z Warszawy jest molestowany przez sąsiadów, którzy nazwę swojego WiFi ustawili na Lucyfer i domaga się jej zmiany, gdyż jego zdaniem jest to nieakceptowalne w katolickiej okolicy – najrywaźniej nigdy nie słyszał o Świętym Lucyferze z Cagliari), ale również w tym, że tym razem księży molestujących dzieci zgłasza odpowiednim służbom kuria. W kraju, w którym wszyscy już przyzwyczaili się do tego, że swoje skandale Kościół zamiata pod dywan to naprawdę coś nowego. Złośliwi mówią, że pewnie akurat ten się doigrał molestując dzieci biskupa czy coś, ale ja mam nadzieję, że to naprawdę jest przedsmak mającej nastąpić zmiany. 

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Niestety jednak księża nie są jedynymi, którzy potrafią krzywdzić małe dzieci. Po tym, jak PiS przejął szkoły również tam można dorobić się traumy. I nie mówię tu akurat o symulowanych atakach terrorystycznych (o tym już pisałem). Chodzi mi o formę, jaką coraz częściej przybiera to całe “patriotyczne wychowanie”. W wiejskiej szkole w Łabuniach pod Lublinem na przykład po przemówieniu lokalnego polityka PiS,  który grzmiał o lewactwie chcącym stworzyć nowe, bezbożne społeczeństwo, uczniowski teatrzyk przedstawił spektakl, w którym przebrani za gestapowców starsi chłopcy gazowali młodsze dzieci ubrane w pasiaki. Najwyraźniej jednak takie scenki nie mogą zaszkodzić dziecięcej psychologii (w odróżnieniu od Harry’ego Pottera).

Pesymistów, którzy nie wierzyli, że Trybunał Konstytucyjny pod rządami PiS może upaść jeszcze niżej czeka srogi zawód. Okazuje się, że rację mieli ci, którzy twierdzili, że owszem, jak najbardziej może. Nowo zaprzysiężeni “sędziowie” – Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz – już wpadli w kłopoty. Ona, atakując na Twitterze kandydatkę opozycji na prezydenta złamała kodeks etyczny sędziego. On zaś przegrał właśnie w sądzie sprawę i nakazano mu przeprosić sędziów za nazwanie ich “zwykłymi złodziejami” (choć Piotrowicz będzie się odwoływał, argumentując, że chodziło mu tylko o tych sędziów, którzy faktycznie są złodziejami, a nie o sędziów w ogóle, więc ci, którzy złodziejami nie są nie mieli się o co obrażać).

Sędziowie tym czasem mają ważniejsze rzeczy do roboty. Sędzia z Olsztyna, usunięty przez ministra Ziobrę ze stanowiska za przestrzeganie wyroku Europejskiego Trybunału, został właśnie po odwołaniu przywrócony na stanowisko. Wraz z powrotem do pracy wezwał do sądu urzędniczkę z ministerstwa aby zapytać ją, dlaczego wbrew wyrokom NSA nie udostępniła dokumentów, które mogłyby potwierdzić lub też nie legalność sędziów wybranych przez nową KRS. Ale o ile tą bitwę wygrał, to sprawa nie jest skończona. Przepisy “zreformowanego” wymiaru sprawiedliwości są tak bełkotliwe, że na dobre nawet nie wiadomo, czy on sam po odwieszeniu zawieszenia w obowiązkach służbowych ma prawo orzekać czy nie…

Bo nowe prawo wprowadzane przez PiS jest bardzo kiepskiej jakości. I nic dziwnego, bo jakie ma być? Nowe tryby pracy w parlamencie wprowadzone przez partię Kaczyńskiego praktycznie uniemożliwiają prace legislacyjne na poziomie. Nowo proponowane ustawy wprowadzane są od razu do sejmu z pominięciem konsultacji społecznych. Tam przepychane są przez komisje, które są dziś tylko fasadami. Tak długo, jak PiS ma większość, sprawy poruszają się do przodu bez dania jakiejkolwiek możliwości kontroli nad nimi posłom opozycji. Jeśli zdarzy się chwilowo, że PiSowi brakuje kogoś do większości, przeprowadza się “reasumpcję głosowania” i wszystko toczy się dalej. Członkowie komisji nie dostają wystarczająco czasu na to, żeby propozycje ustaw przeczytać, nie mówiąc o ich analizowaniu. A i to zakładając, że owe dokumenty w ogóle dostaną:

Poprawki bywają głosowane “pakietami” – “Kto za poprawkami zgłoszonymi przez PiS”? “Kto za poprawkami zgłoszonymi przez innych niż PiS” – szast prast i pozamiatane. Nie muszę dodawać chyba który pakiet przechodzi, a który zostaje odrzucony? A wszystko to dzieje się po nocach albo nawet nad ranem – a który z posłów jest w stanie skupić uwagę po dniu ciężkiej pracy jeśli obrady komisji przeciągają się do wczesnych godzin porannych? Posłom PiS to nie przeszkadza, oni tylko muszą się pojawić na obradach kiedy koledzy poinformują ich, że czas głosować, i oddać głos z wolą prezesa.

Posłowie opozycji takich luksusów nie mają. Nieważne czy w komisji, czy podczas sesji plenarnych, zawsze muszą być czujni i gotowi na niespodziewane głosowanie. To dla PiSu całkowicie codzienna strategia – marszałkowie polują na moment, w którym relacje między ich posłami a posłami opozycji na sali są korzystne i szybko zarządzają głosowanie. Czasem nawet tak szybko, że zapisujący się do głosu posłowie nie zdążą dobiec do swoich miejsc i zalogować się w systemie.

I tak toczy się dzisiaj sejmowe życie. Zwykle jest nijako i leniwie, ale jak tylko na tapetę wjedzie jakaś ustawa ważna dla PiS, jest przepychana na siłę przy całkowitym pogardzeniu parlamentarnymi standardami i prawami posłów opozycji (oraz pracowników sejmowych, którzy są zmuszani pracować po nocach). Niestety nierzadko dotyczy to spraw najważniejszych tak jak nowe prawo o sędziach, które przepchnięto w tempie rekordowym praktycznie uniemożliwiając jakąkolwiek dyskusję na jego temat (szef komisji – oczywiście z PiS – ustalił, że każda partia może wystawić tylko jednego posła który będzie miał 60 sekund na wygłoszenie jej stanowiska). Protesty opozycji spowodowały spory i kłótnie, które przeciągnęły posiedzenie aż do 3.30 rano, kiedy to przewodniczący zarządził 45 minutową przerwę, po której 105 zgłoszonych poprawek przegłosowano – tym razem jedną po drugiej, ale w rekordowym tempie blisko dwóch głosowań na minutę. Jak zwykle wszystkie uwagi opozycji zostały odrzucone.

Sprawa wyląduje teraz w Sejmie. Ale i tam pewnie zostanie przepchnięta kolanem, podobnie jak nowe prawo łowieckie. PiS, zdając sobie sprawę ze sprzeciwu społeczeństwa wobec samowoli myśliwych na czas kampanii wyborczej odłożył pomysł robienia myśliwym dobrze na półkę, ale teraz wrócił do tematu ze zdwojoną siłą. Myśliwi według nowego prawa będą całkowicie wyjęci spoza kontroli – nawet instytucje państwa będą mogły kontrolować polowania jedynie na wniosek myśliwskich organizacji. Nowe prawo jest w sposób oczywisty wymierzone przeciwko oddolnym ruchom antyłowieckim, które co rusz udokumentowują nowe naruszenia procedur przez myśliwych (to dzięki nim wiemy, że wbrew rządowej propagandzie to własnie prowadzona w chaotyczny sposób przez myśliwych rzeź dzików przyczynia się do rozprzestrzeniania ASF – więcej o tym tutaj). Problem jednak w tym, że prawo wycelowane w aktywistów może odbić się na zwyczajnych ludziach, chcących po prostu pójść na grzyby lub pospacerować po lesie – bo nieświadomie może okazać sie, że popełniają przestępstwo “uniemożliwiania polowania”, za co będą mogli być ukarani nawet więzieniem. Ale kogo to obchodzi – myśliwi po prostu chcą, aby lasy były ich prywatnym parkiem do zabawy w zabijanie to PiS im to umożliwi. I pomyśleć, że szli do władzy krzycząc o pomysłach sprywatyzowania lasów, jakie miał mieć rzekomo Donald Tusk…

I to jest w sumie największy problem z rządami PiS: to, co do niedawna było nieakceptowalne, dziś jest oswajane i staje się czymś “normalnym”. A odbudować pogruchotane standardy będzie znacznie trudniej niż było je zniszczyć. O czym świadczy niedawna dyskusja o zwiększeniu bezpieczeństwa na polskich drogach, gdzie posłowie Konfederacji skarżyli się, że nie rozumieją, dlaczego kierowcy mieli by jeździć 50 km/h na godzinę po mieście, skoro wszyscy dzisiaj jeżdżą 70 i jest to całkowicie normalne, więc nie można za to karać.

Nikogo też już nie dziwi, że rząd ma w dupie wyroki sądów i trybunałów, które są nie po jego myśli. Nawet jeśli powoduje to rzeczywistą krzywdę niewinnych ludzi. Taki jest przypadek ludzi, którzy złapali się w sieci pisowskiej akcji karania “funkcjonariuszy byłego reżimu”, w ramach której wszystkim, którzy mieli jakąkolwiek styczność ze służbami PRL zredukowano emerytury do najniższej krajowej. Ci, którym emerytury odebrano niesłusznie wygrywają sprawy w sądzie, ale PiS nic nie robi sobie z tych wyroków: według PiS sprawę musi rozpatrzyć Trybunał Konstytucyjny, który, będąc już dziś sprowadzonym do roli bandy PiSowskich przydupasów, oczywiście gra na czas.

Nadzieja w nowo wybranym Senacie, w którym nieznaczną większość ma dziś opozycja i widać, że Kaczyńskiego bardzo to uwiera – PiSowskie trollownie już rozpoczęły atak na marszałka, oskarżając go o korupcję w czasach, kiedy pracował jako lekarz w Szczecinie. Ciekawe, że o tych oskarżeniach nie było nic słychać, kiedy proponowano mu przejście na stronę PiS w zamian za pozycję ministra zdrowia… Tak czy tak, być może również w Senacie opozycja nie będzie w stanie skupić się nad pracami legislacyjnymi, zamiast tego będąc zmuszona do odpierania nieczystych zagrywek partii rządzącej.

Ta nowa jakość normalności rozlewa się także po kulturze. Walcząc ze spadającą oglądalnością TVP postawiło na promocję Disco Polo. Zenek Martyniuk, ulubiony piosenkarz Jacka Kurskiego obchodził ostatnio 30-lecie swojej pracy scenicznej (bo “artystycznej” to jednak troszkę za dużo powiedziane). Zorganizowano mu benefis w białostockiej Operze. Impreza sponsorowana była przez TVP i samorząd województwa a w pierwszych rzędach można było zobaczyć lokalnych PiSowskich VIPów oraz Jacka Kurskiego (któremu dane było nawet zaśpiewać fragment przeboju). Rządowa telewizja transmitowała imprezę, jakby było to wydarzenie nieporównanie ważniejsze niż Nobel dla Olgi Tokarczuk (że już o 65-leciu Opery Białostockiej nie wspomnę, tak jak słowem nie wspomniano o zorganizowanym z tej okazji koncercie z dziełami Stanisława Moniuszki).

Więc jeśli chcecie zobaczyć co reprezentuje sobą największy (wg. TVP) artysta naszych czasów, jego benefis możecie obejrzeć tutaj: część pierwsza, część druga. Jeśli to nie zaspokoi waszej potrzeby obcowania z kulturą, Zenek Martyniuk był także jedną z gwiazd Sylwestra Marzeń w Zakopanem (tutaj). A jeśli również po tym nie będziecie mieli dość, w walentynki wchodzi do kin wyprodukowany przez TVP film o życiu Zenka. Sądząc po plakacie, będzie to wydarzenie na miarę filmu Bohemian Rhapsody.

Ten nowy kult Martyniuka krytykowany jest nawet w PiS, jakoś jednak nikt nie porusza najbardziej istotnego elementu dotyczącego kariery Zenka Martyniuka: jego hity to nie są jego piosenki. W najlepszym przypadku może on być królem coverów, w najgorszym – bezczelnym plagiatorem. Przez lata ludzie zwracają uwagi na uderzające podobieństwa jego największych hitów do piosenek mało znanych w Polsce artystów z Rosji, Niemiec, Włoch czy Litwy… Nie udało mi się ustalić, czy płaci im tantiemy, czy po prostu je od nich zerżnął.

Pozostaje więc pytanie: czy to jest sztuka którą warto promować w ramach misji Telewizji Publicznej? A może jest to tylko zapowiedź przyszłości kraju, w którym powoli wszystko – od Trybunału Konstytucyjnego po popularnych artystów – coraz częściej jest tylko kiepską podróbą?


Tekst powstał dla portalu Britské Listy
Kolaż stworzyłem z obrazów nie chronionych prawami autorskimi

Comments

comments

Dodaj komentarz