Niekończąca się saga o Danielu Obajtku (patrz: poprzednie odcinki serii), “menadżera – cudotwórcy” i pupilka Kaczyńskiego, który, jeśli wierzyć niezależnym mediom i posłom opozycji, okazuje się wyjątkowo zdolny głównie w robieniu przekrętów i ukrywaniu nieudokumentowanych dochodów – wydaje się być zgodna z Hithcockowską zasadą, wedle której trzymajaca w napięciu opowieść musi zacząć się od trzęsienia ziemi, a potem nabierać rozpędu.
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Tylko w poprzednim odcinku sagi o don Orleone dowiedzieliśmy się o tym, jak to udało mu się okazyjnie kupić apartament w prestiżowej lokalizacji – metr kwadratowy jego mieszkania okazał się blisko o połowę tańszy niż kwota, którą musieli zapłacić jego sąsiedzi. Zupełnie przypadkiem niedługo potem Orlen zaczął sponsorować szkółkę piłkarską prowadzoną przez developera budującego to osiedle. Inna nieruchomosć należąca do Obajtka – luksusowa willa z basenem w okolicach Wieliczki – również ma ciekawą historię. Obajtek zakupił tam działkę w 2007 kiedy był wójtem Pcimia – a zatem kiedy musiał składać zeznania finansowe. Kilka lat później podarował tą działkę swojemu bratu, który jedynie w dwa lata był w stanie ze swojej pensji leśnika zbudować tam luksusową rezydencję, która, jak twierdzą niektórzy, warta jest z pięć milionów złotych. Co prawda inni twierdzą, że to co najwyżej półtora miesiąca, ale jak na ciężko pracującego leśnika – średnia pensja w lasach państwowych to ok. 7000 złotych – zbudowanie takiej nieruchomości – i to bez obciążania jej hipoteką – w dwa lata to prawdziwy wyczyn. Jak widać Obajtkowie cudotwórcze zdolności zarządzania mają w genach. Tym bardziej jednak zasługuje na szacunek decyzja Bartłomieja Obajtka, który z takim trudem wybudowaną posiadłość postanowił w 2016 roku podarować swojemu bratu. W ten sposób Obajtkowi udało się całkowicie za darmo – i bez podatków, bo darowizny w najbliższej rodzinie nie są nimi obciążone – uzyskać luksusową rezydencję. Najpierw 50% zniżka na apartament, potem darmowa rezydencja, a jakby jeszcze tego było mało, to tak się złożyło, że gmina położyła asfalt akurat w taki sposób, że kończy się przed posesją Obajtków. Doprawdy, prezes Orlenu musi być w czepku urodzony…
Oczywiście opozycja i media nie bardzo chcą w te dziwne zbiegi okoliczności uwierzyć, dlatego domagają się wyjaśnienia, skąd Obajtkowie mieli na to pieniążki. Bo, cytując klasyka, jeśli ktoś ma pieniędze, to SKĄDŚ je ma. Problem w tym, że w Polsce nie bardzo już jest komu prowadzić śledztwo w którym sprawdzana byłaby legalność dochodów ludzi związanych z partią rządzącą. Obajtek to wie, i dlatego, jak twierdzi, wystąpił do CBA o to, aby sprawdziło jego finanse. Oczywiście dobrze wie, że nie ma się czego bać, bo CBA już raz jego finanse sprawdzało, a jedynym skutkiem tej kontroli jest to, że liczni byli agenci cieszą się teraz ciepłymi posadkami w Orlenie..
Za demokracji moglibyśmy jeszcze liczyć na to, że sprawie przyjrzałaby się Najwyższa Izba Kontroli, ale jej szef wydaje się sam być uwikłany w jakieś brudne interesy i PiSowi nie udało się go odwołać z posady tylko dlatego, że podejrzewają, że ma na nich haki (więcej o tym tutaj). Bo do tego doprowadziło pięć lat rządów Dojnej Zmiany – Polska jest dziś po prostu państwem mafijnym, gdzie władza robi co chce i śmieje się rodakom w twarz. Na szczęście humor nie opuszcza też zwykłych Polaków, więc przynajmniej dzielimy się przez łzy dowcipami takimi jak ten, że PiS obiecał 100 000 mieszkań i swojej obietnicy dotrzymuje, ale nigdzie nie było powiedziane, że wszyskich 100 000 mieszkań nie może zgarnąć Obajtek.
Niestety szefowstwo innych spółek energetycznych nie może pochwalić się takimi sukcesami w developerce. Jeden z flagowych projektów PiS – budowa elektrowni węglowej w Ostrołęce – został porzucony. Zostały po nim dwie gigantyczne wieże, które teraz trzeba wyburzyć. Całe to zamieszanie kosztowało około miliarda złotych – za co oczywiście zapłacą Polacy – w podatkach, albo w rachunkach za prąd. Na szczęście nie wszystkie firmy w kraju notują tak wysokie straty. Jeden z najbogatszych Polaków, własciciel fabryki okien, wydaje się mieć wręcz nadwyżki finansowe, z którymi nie ma co robić. Jako pobożny Katolik postanowił wykorzystać je zgodnie z naukami Kościoła. Nakarmił głodnych? Napoił spragnionych? Pomógł chorym, czy bezdomnym? Nic z takich rzeczy. Wytapetował Polskę plakatami antyaborcyjnymi i antyrozwodowymi. Plakaty ze zdjęciami sympatycznych płodów czy hasłami wypisanymi niby dziecięcą ręką w niektórych miejscach zajmują nawet ponad 40% całkowitej dostępnej przestrzeni reklamowej.
Według stawek rynkowych taka kampania reklamowa może być warta nawet 5.5 miliona złotych MIESIĘCZNIE (choć zapewne w czasach COVID-19 stawki mogły się obniżyć). Wciąż, tylko pomyślcie ile pożytecznych rzeczy można by za te pieniądze zrobić… A tak zajęcie mają tylko aktywiści, zmieniający wymowę plakatów dopisując do nich na przykład pytanie “czy będziesz mnie kochał jeśli jestem gejem”?
Inni przedsiębiorcy jednak na szczęście mają wciaż na uwadze potrzeby Polaków. Developer, który w Krakowie próbował wybudować absurdalny budynek – blok mieszkalny będący nadbudową niewielkiej willi i wasztatu – i nie dostał na to pozwolenia pomimo tego, że budowę kilka lat temu rozpoczął, przymierza się do dokończenia tej inwestycji. W oparciu o zeszłoroczne przepisy z Tarczy Covidowej, więc zamiast bloku mieszkalnego otrzymamy magazyn środków higienicznych oraz izolatorium dla chorych na COVID. Gorąco zachęcam do klknięcia w ten link i obejrzenia zdjęć tej absurdalnej maszkary.
Do pragnących zrobić karierę w branży budowlanej dołączył także młody poseł konfederacji, który pochwalił się na Twitterze, że “w wolnym czasie dorabia sobie na czarno jako malarz pokojowy”. Prosimy nie restartować routerów, tak własnie było, poseł RP chwali się, że okrada państwo z należnych mu podatków. Ale malowanie większych powierzchni płaskich to generalnie jest nowa moda w około-naziolkowych kręgach. We Wrocławiu na przykład mural promujący tolerancję, który w kilka dni po jego utworzeniu został oszpecony nacjonalistycznym graffiti (więcej o tym tutaj) ostatecznie zniknął pod białą farbą, na której znalazł się olbrzymi krzyż celtycki i hasło WHITE POWER. A jeśli ktoś by miał jeszcze wątpliwości kto zwyciężył w wojnie o ścianę, to po zamalowaniu jej na niebiesko krzyż celtycki wrócił, tym razem z informacją “To miasto jest nasze!”.
A, choć to już samo w sobie mogłoby być szokujące, w dzisiejszej Polsce to jeszcze nic. Ostatnio kilkadziesiąt organizacji walczacych o prawa kobiece otrzymało pogróżki i informacje o podłożeniu bomby. “Podłożyliśmy już bombę w twoim biurze. Nie słyszałaś. Wysadzimy ją w powietrze. O wiele za długo znosiliśmy wybryki lewaków, ich wezwanie do zniszczenia tradycyjnych wartości. My nie możemy dłużej przymykać na to oczu. Będziemy działać zdecydowanie. Nie obchodzi nas twój los. Ostrzeżenie już było. W takim razie proszę winić tylko siebie. Aborcja to morderstwo! Życie za życie! Krew za krew!” – napisał w e-mailu terrorysta, mający się zapewne za Chrześcijanina. Moim zdaniem jednak było to mało w Jezusowym stylu, ale co ja tam wiem.
Tymczasem rząd pracuje nad tym, aby geje nie mogli adoptować dzieci jeszcze bardziej niż nie mogą dzisiaj. Nowo zaproponowane prawo nakłada na ośrodki adopcyjne obowiązek sprawdzenia, czy potencjalny rodzic nie jest homoseksualistą. Jesli nie udałoby się tego wprost ustalić (bo na przykład wywiad nie wykazałby, że pozostaje w związku partnerskim z osobą tej samej płci) to kandydat na rodzica będzie musiał złożyć przyżeczenie – pod groźbą odpowiedzialności karnej – że homoseksualistą nie jest. Nie jest jasno, co w przypadku, kiedy np. 10 lat później okazuje się, że adopcyjna matka okazała się jednak być lezbijką – czy dziecko zostanie jej wtedy odebrane? A co z homoseksualnymi rodzicami którzy są dziś w związku z partnerem lub partnerką tej samej płci, ale wychowują swoje własne dziecko z poprzedniego związku?
Według Zbigniewa Ziobro to prawo jest konieczne, bo wymaga tego konstytucja. W konstytucji jest zapis, że małżeństwo, jako związek mężczyzny i kobiety, oraz rodzina (a jak wiadomo, rodzina bez oficjalnego aktu małżeństwa istnieć nie może) podlega ochronie państwa, co rzekomo świadczy o tym, że inne rodzaje małżeństw nie mogą istnieć. Jest to argument wyjątkowo debilny, bo już w następnym paragrafie konstytucja zapewnia szczególną opiekę weteranom i inwalidom wojskowym a nikt nie próbuje argumentować, że w świetle tego przepisu ktoś, komu szrapnel na wojnie nie urwał nogi nie może być Polakiem…
Dla PiSu i przyległości, wszystko, co nie jest prostym, małżeńskim seksem mającym na celu płodzenie dzieci, jest czymś nieprzyzwoitym. Minister Kultury wywalił z pracy szefa Filmoteki narodowej za to, że ów nie zgodził się usunąć z festiwalu filmów kobiecych siedmiominutowego reportażu o fabryce wibratorów. Nie podobała się także krótka animacja o przemocy słownej wobec kobiet – zapewne dlatego, że padały tam cytaty z Krystyny Pawłowicz, znanej ze swojego wyjątkowego chamstwa i agresji. Dla pewności na dzień przed planowym rozpoczęciem odwołano cały festiwal.
Ministerstwo Edukacji z kolei przeprowadziło analizę programów szkolnych. Okazało się, że nawet podręczniki wprowadzone podczas PiSowskiej deformy edukacji w 2017 roku zawierają zbyt wiele politycznej poprawności i lewicowo-liberalnych konceptów a nie ma w nich wystarczająco Kościoła i wartości chrześcijańskiej. PiS zdecydowanie nie jest w stanie wyczuć nastrojów, bo Polacy coraz bardziej dosyć mają pasożytującego na ich państwie Kościoła, o czym świadczy rekordowa liczba apostazji – już nawet biskupi otwarcie przyznają, że wzrost ilości odejść z Kościoła ich martwi. Całą sytuację trafnie opisuje mem, bez wątpienia inspirowany sceną z serialu HBO “Czarnobyl” która przedstawia sytuację w pokoju kontrolnym elektrowni tuż przed wybuchem:
Jeśli jednak jesteście jednymi z tych ludzi, których niedostateczna ilość katolicko-narodowych treści w programie szkolnym faktycznie martwi, to mam dla Was coś na pocieszenie: to, czego dzieciaki nie dowiedzą się ze szkół nadrobią czytając naszych dziennikarzy. Jacek Międlar, człowiek, którego Wielka Brytania uznała za głosiciela nienawiści i persona non grata, człowiek, którego faszystowsko-antysemickie poglądy były czymś, czego nie tolerował nawet polski Kościół Katolicki, pochwalił się właśnie członkowstwem w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. Powiedzmy sobie szczerze, ta instytucja zaliczyła spektakularny upadek od kiedy została przejęta przez ludzi związanych z PiS i żaden przyzwoity dziennikarz i tak raczej nie chciałby chyba mieć z nią nic do czynienia, ale to jest dno nawet jak dla nich. Przewodniczący SDP tłumaczy sie, że miał tyle legitymacji do podpisywania, że nie zwracał uwagi na to, czyją podpisuje” – ale przecież to nie jest tak, że do SDP można się po prostu zapisać, wpłacić składki i odebrac legitymację. Z tego co się orientuję, to trzeba być do tej instytucji wprowadzonym przez członków i móc pochwalić się pokaźnym dziennikarskim port folio. Wiem o tym z doświadczenia, bo na początku mojej kariery znajomy namawiał mnie do przystąpienia, ale okazało się, że moje publikacje w studenckim miesięczniku – nawet takim osiągającym w porywach stutysięczne nakłady – nie były wystarczające do uznania mnie za prawdziwego dziennikarza. Dziś, jak widac, wystarczy mieć kanał na youtube, na którym głosi się swoje faszystowskie bzdury dla kolegów nazistów.
No, ale przynajmniej Kościół dokładnie przygląda się swoim członkom. Człowiek, który zgłosił na policję że w jego lokalnym kościele nie przestrzegane są ograniczenia pandemiczne otrzymywał pogróżki od swoich współparafian a teraz został wezwany na dywanik do kurii: niby do wyjaśnienia, ale list po prostu wyznacza mu konkretne datę i miejsce stawienia się grożąc “konsekwencjami kanonicznymi” w przypadku nieobecności…
Gdyby tylko Kościół miał tyle samo chęci wyciągania konsekwencji wobec księży pedofili, jaką wykazuje wobec parafian zatroskanych o zdrowie publiczne w dobie pandemii…
Tekst napisano dla portalu Britské Listy
Autor mema nieznany.