Tymczasem w Absurdystanie 72

Jak wiadomo, Polska jest najważniejsza. Jest tak ważna, że rząd stawia sobie za cel rozpleniać polskość po całym świecie. Zewsząd po prawej stronie słychać głosy, że Zachód  (a także Wschód, Północ, Południe, Europa, Ameryka, Japonia, Ekwador, Madagaskar czy Wyspy Świętego Tomasza i Książęca) nie doceniają chwalebnej roli Polski w historii świata i cywilizacji. Każda wzmianka o Polsce w zagranicznych mediach jest analizowana na wszystkie strony w prawicowych mediach czy na skrzywionych na prawo portalach społecznościowych takich jak Wykop.pl. Oczywiście wszyscy chcieliby, żeby o Polsce pisano tylko i jedynie dobrze. Ale ministrowi kultury nawet to nie wystarczy. On ma większe ambicje. “Każdy naród powinien mieć swoje Muzeum Historii Polski” – powiedział. Raczej nikt nie potraktował tego poważnie, wzięto to za zwykłe przejęzyczenie. Ale kto wie, może mem zacznie żyć swoim życiem? W końcu jedynym krajem, który na razie zadeklarował, że Muzeum Historii Polski posiada jest wymyślone przez Waszczykowskiego San Escobar. 


Kliknij tutaj aby przeczytać poprzedni odcinek serii

Kliknij tutaj aby zobaczyć wszystkie odcinki


Bo w całej sprawie śmieszne jest to, że o ile San Escobar deklaruje, że u nich takie muzeum jest, to Polska się tym jak na razie nie bardzo może pochwalić. Nasze muzeum dopiero trzeba zbudować. Ale to oczywiście nie znaczy, że rząd zrezygnował z uczenia Polaków historii – robi to po prostu w inny sposób. Ostatnio zdecydowano się na popularną w Polsce formę rekonstrukcji historycznej: dzięki posłowi Pięcie Polakom przypomniała się afera Anastazji P., która w 1992 roku wkręciła się do sejmu udając arystokratkę i korespondentkę Le Figaro i uwodziła tam posłów, aby później napisać książkę, w której w soczysty sposób opisywała swoje rzekome łóżkowe przygody z czołówką polskich elit politycznych. Dla niektórych – jak dla Andrzeja Kerna – był to ostatni gwóźdź do kariery. Inni – jak Stefan Niesiołowski – obronili się w sądzie i w polityce są obecni po dziś dzień.

W ostatnich dniach obserwujemy remake tej historii. Niejaka Izabela Pęk, dziennikarka i fotomodelka (choć raczej kolejność powinna być odwrotna, bo od jej publicystyki lepiej znane są jej cycki) a także psychofanka Andrzeja Dudy, twierdzi, że jest byłą kochanką posła Pięty. Według niej najpierw obiecał załatwić jej pracę w Orlenie, a potem ją rzucił. Stanisław Pięta znalazł się w bardzo niezręcznej sytuacji – to już kolejny raz, kiedy jego udawanie nieskazitelnie moralnego, szlachetnego katolika, napotyka trudności. Już parę lat temu wyszło na jaw, że w młodości był zwykłym złodziejem. Wtedy tłumaczył się, że kradł ze szlachetnych pobudek, albowiem planował za ukradzione pieniądze zakupić broń palną i podjąć zbrojną walkę z komunizmem.

Naprawdę byłem ciekaw: jaką wymówkę znajdzie sobie dziś? Zaczęło się dobrze, bo w odpowiedzi na zarzuty, że Izabela Pęk nocowała u niego w hotelu poselskim wyjaśniał, że po prostu udzielał schronienia strudzonej podróżniczce, która nie miała się gdzie podziać i po prostu być może “był zbyt dobry”. Pęk z kolei twierdzi, że znajomość była bardziej dogłębna – i to dosłownie: rzekomo Pięta wysłał ją nawet do ginekologa żeby sprawdzić, czy może mieć dzieci. Jako przykładny Polak i Katolik bardzo chciałby zaludnić nasz kraj ojczysty kolejnym pokoleniem małych Piętaszków. Niektórzy żartują, że tak bliskie mu są ideały katolickiej rodziny, że aż nie mógł się powstrzymać żeby nie założyć sobie drugiej. Ale Pięta bardzo mnie rozczarował: tłumaczy się że to spisek przeciwko niemu, bo odważył się krytykować Niemcy. Nie dość, że jest to tłumaczenie kiepskie i mało oryginalne, to jeszcze stawia w złym świetle jego kolegów partyjnych zawiadujących służbami specjalnymi: w końcu tak Pięta, jak i inni posłowie PiS wokół których kręciła się Izabela Pęk, są członkami ważnych komisji parlamentarnych, i jako tacy oni sami, jak również i ich znajomi, powinni być pod dyskretną obserwacją kontrwywiadu.Wokół prezydenta też nie do końca powinien móc się kręcić byle kto… Tymczasem Pięta konsultował na Facebooku z byłą modelką swoje pomysły na walkę z terroryzmem.

Na razie sprawa stanęła na tym, że członkostwo Stanisława Pięty w PiS zostało zawieszone. Wykluczono go także z prac komisji, w których zasiadał. Ale czy to znaczy, że zniknie on z polityki? Niekoniecznie. Tak to już w PiSie jest, że jak komuś zależy, to nawet bycie schowanym do szafy z woli prezesa nie stoi na przeszkodzie, żeby robić swoje. Antoni Macierewicz, choć nie pełni już teoretycznie funkcji Ministra Obrony, wciąż korzysta z opancerzonej limuzyny i obstawy specjalnej jednostki Żandarmerii Wojskowej, wciąż urzęduje tam, gdzie urzędował wcześniej, i wciąż jeździ odbierać przysięgi kolejnych żołnierzy Obrony Terytorialnej. Innymi słowy, jest tak, jakby Polska miała dziś dwóch Ministrów Obrony – jednego de jure, drugiego de facto. Nie bardzo tylko wiadomo, kto miałby się zająć normalną robotą, bo od dętych uroczystości i łopoczących sztandarów nasze wojsko nie zrobi się ani trochę bardziej skuteczne. Szczególnie, że potrzeby mundurowe Żołnierzy Wyklętych (jakiś czas temu opracowano wzór uniformu dla tych historycznych i nieistniejących formacji) stawiane są nad codziennymi potrzebami naszych dzisiejszych wojaków, którzy muszą sobie mundury kompletować na allegro, a zdarza się nawet, że jeżdżą na międzynarodowe ćwiczenia w dresach. W sumie to nawet trochę śmieszne: Macierewicz tyle mówi o tym, że polskie wojsko wstaje z kolan, tylko że jak już wstają, to się okazuje, że nie mają nie tylko helikopterów ale i zwykłych gaci…

No, ale przynajmniej inne formacje mundurowe mogą pochwali się sukcesem. W Warszawie podczas uroczystości Bożego Ciała zatrzymano Jezusa Chrystusa. Nie prawdziwego oczywiście, a jedynie znanego happenera, który wcielał się w jego postać aby w ten sposób zwrócić uwagę na problem tego, jakie miejsce w polskiej rzeczywistości zajmuje Kościół Katolicki.

Artysta zwrócił uwagę na ważny problem: nie robił nic złego, stał sobie, uśmiechał się, i machał do uczestników procesji. Policja kazała mu się wynieść, powołując się na żądanie organizatorów procesji. Ale przecież to nie był grunt kościelny, tylko ogólnie dostępny kawałek chodnika – czy człowiek już nie ma prawa tam być, kiedy obok przechodzi procesja?

A’ propos relacji między państwem a Kościołem: Minister Zdrowia Łukasz Szumowski pojechał na pielgrzymkę do Częstochowy. Podczas pielgrzymki arcybiskup podziękował pracownikom służby zdrowia za ich pracę, “która jest otwieraniem swojego serca w imię miłości, wypływającej z tajemnicy Trójcy Świętej, w imię miłości, która każe posługiwać drugiemu człowiekowi z myślą, że służymy samemu Chrystusowi.” Pielęgniarki z Krakowa przekazały duszpasterstwu służby zdrowia fragmenty zwłok relikwie błogosławionej Hanny Chrzanowskiej a minister zawierzył Służbę Zdrowia Matce Boskiej. No, to może i Kaczyńskiego wreszcie uleczą, bo jak poszedł na operację kolana to już z miesiąc o nim ani widu, ani słychu…

Polscy rybacy jednak na boskie interwencje nie liczą i postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Wraz z nowym programem re introdukcji na polskim wybrzeżu foki bałtyckiej pojawił się problem wybierania przez nie ryb z sieci. Jedna z posłanek PiS postulowała, a jakże, żeby do rozwiązania problemu zagonić myśliwych (bo po co, jak na przykład w Wielkiej Brytanii, foki odstraszać specjalnymi urządzeniami, skoro można je zwyczajnie, po naszemu, zaciukać?). Rybacy na rozwiązania systemowe postanowili nie czekać. Znaleziono już cztery bestialsko zaszlachtowane foki. No, ale przynajmniej z faktu, że foki faktycznie pojawiły się na wybrzeżu wynika, że projekt ich ratowania odnosi sukcesy. Być może dzięki temu, że specjalistów z Helu nie wymieniono na jakichś PiSiewiczów, jak to miało miejsce w państwowych stadninach hodujących konie arabskie. Po dwóch latach rządów PiS owe stadniny są nędznym cieniem swojej dawnej świetności – zeszłoroczna aukcja, poza kompromitacją organizacyjną, okazała się, w porównaniu do tych z lat wcześniejszych, totalną klapą finansową. Jak widać nowy zarząd zasługuje na podwyżkę pensji, bo potrafi dostosować się do zmieniających się warunków – tegoroczna aukcja nie dość, że nie będzie dostępna dla publiczności, to nawet nie będzie się nazywać “Pride of Poland”. Reklamujący ją film także wydaje się przyznawać, że Polska nie ma się już w dziedzinie arabów czym chwalić i dlatego zapewne skupia się na krzakach i liściach drzew:

Z czego jednak rząd jest z pewnością dumny, to ze swojego dziennikarstwa. TVPiS uruchomiła ostatnio portal internetowy, w którym poczytać można reportaże, eseje i inne dzieła miłych PiSowi publicystów. A wśród nich takie perełki jak:
– reportaż o tym, że w Warszawie szkoleni są krwawi wegańscy ekoterroryści (jak wegańscy, to chyba nie krwawi, tylko raczej sosowo sojowi prędzej?)
– esej prawiący o tym, że Antychryst nie będzie podobny do Hitlera czy Stalina, ale raczej do George’a Sorosa
– materiał o tym, jak bardzo niewiarygodni są Rosjanie jeśli chodzi o wyjaśnianie katastrof lotniczych (niby jest o Gagarinie, ale wiadomo, że tak naprawdę to o Smoleńsku)
– tekst o tym, że rewolucja narkomanów i seksmaniaków w 1968 była najgłupszą rewolucją w historii (“Maj 1968 roku to bodaj najgłupsza rewolta współczesnego Zachodu. O co w niej chodziło? O zbudowanie świata, w którym wszyscy będą się kochali? Przyznacie Państwo, że bardziej infantylny postulat w życiu publicznym trudno sobie wyobrazić” – faktycznie, debile z tych hipisów, powymyślali sobie jakieś utopijne idiotyzmy, jak, nie przymierzając, jakiś Ghandi czy inny Jezus Chrystus)
– no i w końcu sam Tomasz Terlikowski po raz kolejny krytykuje papieża, który powiedział gejowi, że Bóg kocha go takim, jakim jest. A przecież Terlikowski wie, że homoseksualizm to grzech odpychający nawet dla Szatana!

Wcale bym się nie zdziwił, jakby ci autorzy byli dziś najlepiej opłacanymi publicystami w kraju. W końcu już od pewnego czasu wiadomo, że opłaca się robić to, czego oczekuje PiS. I to dotyczy nie tylko ludzi na świeczniku. Pracownicy jednej z rządowych agencji na przykład dostali podwyżki. Większość 150 złotych, ale ci powiązani z partią rządząca – 450 zł… Szefowa instytucji twierdzi, że to byli po prostu pracownicy wyróżniający się swoją pracą i fachowością. No bo przecież według PiSowskiej narracji każdy, kto należy do PiSu lub jednej z jego przystawek musi być pod każdym względem wyjątkowy, no nie?

* * *

Ale zostawmy już ten PiS, jego złodziejstwa i nieudolne próby zmieniania historii. Bo są jeszcze przecież ludzie, którzy naprawdę zasługują na naszą uwagę. Nie da się mówić o wydarzeniach ostatniego tygodnia w naszym kraju i nie wspomnieć o tym, że odszedł od nas ktoś, kto dla wielu Polaków był naprawdę ważny, choć akurat żaden z polityków nie wycierał sobie gęby jego nazwiskiem. Odeszła legenda polskiej muzyki lat 80-tych i 90-tych – Robert Brylewski.

Można powiedzieć, że Brylewski był trendsetterem. Ale porównanie z szafiarkami z Instagrama by go obrażało – to był człowiek, który naprawdę nadawał kierunek temu, jak rozwijała się nasza scena muzyczna. Każdy z jego niezliczonych projektów wnosił coś nowego, a jak tylko sprawa zaczynała żyć własnym życiem, Brylewski odchodził aby rozpocząć coś zupełnie nowego. Jest ojcem nowej fali post-punkowego rocka i jednym z liderów legendarnej Brygady Kryzys, której naładowane emocjami utwory stały się dla wielu ścieżką dźwiękową szarych miesięcy Stanu Wojennego:

Nieco później rozpoczął w Polsce modę na reggae, które tak udanie rezonowało wśród polskiej młodzieży lat 1980 – dla dorastających w szarości i beznadziei schyłkowego komunizmu jamajska nuta była niczym pierwszy wiosenny promień słońca po długiej, deszczowej zimie. Jednocześnie jednak kostium reggae pozwalał przekazać to, co otwartym tekstem nigdy nie przeszłoby przez cenzurę. Nikt nie śmiał nawet marzyć aby móc śpiewać o tym, że komunizm musi wcześniej czy później upaść. Już jednak teksty o tym, że płonie Babilon można było przepchnąć przez biurka urzędników z Mysiej, a młodzi już sobie to interpretowali w wiadomy sposób:

Brylewski był ojcem lub akuszerem niezliczonych projektów muzycznych i artystycznych. Jego muzyka, ale także egzotyczny (jak na komunistyczną Polskę) styl życia był dla wielu młodych powiewem tego innego świata – chcąc nie chcąc Brylewski przyniósł nadzieję całemu pokoleniu młodych ludzi. Jego walka jednak nie była raczej polityczna – wydaje się, że najważniejsza dla niego była wolność jednostki. Nie umniejsza to jednak w niczym tego, że również i jego twórczość napędzała tą maszynę, która w końcu doprowadziła do upadku niechcianego ustroju.

A mimo tego tak legendarna postać w nowej Polsce nie miała lekkiego życia. Kilka lat temu w desperackim akcie szczerości przyznał na swoim profilu na Facebooku, że nieustannie boryka się z kłopotami finansowymi. Zginął w wyjątkowo nieszczęśliwy sposób: według dziennika “Fakt” jego śmierć była wynikiem pobicia, do którego doszło, kiedy syn kobiety, od której Brylewski zakupił mieszkanie na warszawskiej Pradze, wyraził swoje niezadowolenie z transakcji poprzez wtargnięcie do mieszkania i bestialskie pobicie znajdującego się w nim artysty, który w wyniku tego dostał poważnych urazów głowy. Przeszedł kilka operacji, jednak nie udało się go wyleczyć i po kilku tygodniach w śpiączce zmarł…

Spoczywaj w spokoju, Robercie: może nigdy nie chciałeś być bohaterem czy “emerytowanym zbawcą narodu”. Ale mało który z przywdziewających szatki bohaterów walki z komuną czy przewodników narodu może pochwalić się tym, że miał wtedy taki wpływ na dusze i serca tysięcy młodych ludzi.


Tekst opublikowany w portalu Britske Listy
Zdjęcie Roberta Brylewskiego: Silar, CC BY-SA 3.0, via Wikipedia

Comments

comments

Dodaj komentarz