Polska tak naprawdę nigdy nie miała kolonii. Przynajmniej nie w zachodnim rozumieniu tego słowa. Owszem, zdarzyło nam się kontrolować jakąś placówkę handlową w dzisiejszej Gambii czy Trynidadzie i Tobago, ale Rzeczpospolita Obojga Narodów na podboje wybrała sobie raczej tereny leżące bezpośrednio na wschód od swych granic, co w pewnym momencie zaowocowało tym, że Polska rozciągała się od morza do morza. Tak się jednak składa, że w czasie złotej ery podbojów to my byliśmy podbijani, więc nie zapisali się w naszej historii podróżnicy – bo owszem, Ignacy Domeyko czy Maurycy Beniowski zawędrowali daleko, ale pamiętajmy o tym, że tak naprawdę byli oni uchodźcami, którzy musieli uchodzić z kraju po tym, jak wzięli udział w działaniach przeciwko mocarstwom rozbiorowym.
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
W XX wieku niewiele się zmieniło i, poza chyba Tonym Halikiem, który jednak karierę zaczynał na Zachodzie, nie mieliśmy praktycznie instytucji zawodowych podróżników. Nic więc dziwnego, że wraz z odzyskaniem wolności w 1989 roku wygłodniały naród rzucił się chłonąć każdego, kto miał coś do powiedzenia o odległych krajach. I tak narodziła się instytucja podróżnika-celebryty. Problem jednak w tym, że ci najbardziej znani nie bardzo nadają się do przybliżania świata rodakom, bo sami oderwani są totalnie od rzeczywistości.
Pierwsza z trójki najpopularniejszych polskich podróżników – Beata Pawlikowska – słynie głównie z popularyzowania new age’owych bzdur i podejrzanych terapii z dziedziny medycyny alternatywnej i szamaństwa. Jej koleżanka po fachu Martyna Wojciechowska ostatnio skupiła na sobie uwagę mediów kiedy wyznała, że nie rozumie dlaczego współcześni ludzie przy szukaniu pracy biorą pod uwagę głównie zarobki. Według niej wypłata nie jest tak istotna, najważniejsza jest odpowiedź na pytanie “why?”. Podróżniczka podała samą siebie jako przykład: czasem realizuje projekty, za które jej nikt nie płaci! Tyle, że najwyraźniej zapomniała, że o ile jedną z najlepiej opłacanych celebrytek i byłą partnerkę najbogatszego Polaka może być stać na takie fanaberie jak podróżowanie po świecie za własne pieniądze, to jednak większość ludzi jednak musi się martwić za co kupi jedzenie i z czego zapłaci rachunki. Wojciechowska nie rozumie tego tak bardzo, że jej pracownice potrafią zwrócić się do znanej naukowiec z prośbą o konsultacje oczekując, że nie będą musiały za jej pracę płacić, ani nawet uwzględnić jej wkładu w napisach końcowych. Podróżniczka wyglądała na szczerze zaskoczoną, kiedy ekspertka narobiła jej wstydu w mediach społecznosciowych. Niby taka mądra naukowiec, a nie potrafi sobie odpowiedzieć na pytanie “why?”. Tyle tylko, że ja też właściwie nie wiem dlaczego ktoś powinien za darmo pracował dla jednej z bogatszych Polek?
Ale największym kosmitą wśród polskich celebrytów-podróżników jest Wojciech Cejrowski. Wyrobił sobie nazwisko masowo produkując reportaże ze swoich podróży, w których nierzadko podśmiechuje sobie z lokalnych zwyczajów, kultury czy religii. W XIX wieku świetnie by się sprawdził, ale czasy, w których biały człowiek jechał do kolonii pooglądać sobie dzikusów już dawno minęły. Tymczasem Cejrowski w mojej pamięci zapisał sie głównie odcinkiem swojego programu, w którym leżał sobie w hamaku popijając Yerba Mate czy inne świństwo podczas gdy grupa lokalnych mężczyzn pracowała w pocie czoła przygotowując mu obiad i budując obóz. Cejrowski dumny z siebie jak niewiadomo co perorował o tym, jak głupi są ludzie którzy jadą na wycieczki all-inclusive, kiedy za niewielkie pieniądze można wynająć sobie paru lokalnych biedaków, żeby wokół Ciebie skakali przez cały dzień.
Niestety Cejrowski jest także jednym z idoli polskiej prawicy. Od czasu pamietnego WC Kwadransu jego programy powoli ewoluowały w jednoosobowe show, w którym podróżnik z irytującą pychą wygłasza swoje poglądy na dowolny temat. Poglądy, które w sumie można by streścić jako ultrakonserwatywny turbokatolicyzm. A jego fanom nawet nie przeszkadza hipokryzja Cejrowskiego, który jest przecież byłym mężem wyżej wspomnianej Pawlikowskiej (dla samego Cejrowskiego jest to temat tabu). Poza grupą swoich wiernych fanów Cejrowski dociera także do szerszego grona, choć na szczęście głównie wtedy, kiedy palnie coś wyjątkowo idiotycznego, jak wtedy kiedy domagał się, żeby księża objęci byli immunitetem, kiedy chce oddawać Szczecin Niemcom (bo i tak nie jest to Polskie miasto) albo kiedy dokonuje absurdalnych wygibasów, żeby pochwalić się włożonymi na cześć Trumpa skarpetkami. Ostatnio nawet jego koledzy po fachu mają dość – 160-ciu dziennikarzy i podróżników napisało do niego list otwarty w którym wzywają go, aby odnosił się z większym szacunkiem – tak do przedstawicieli kultur o których opowiada jak i do własnych odbiorców. Zwracają uwagę, że podróżnik ma swoim rodakom przybliżać i wyjaśniać świat, a nie wbijać im do głów wsteczne i prymitywne poglądy.
Tyle tylko, że to jest pisanie na Bedryczów. Po pierwsze, nie ma szans na to, żeby człowiek tak pyszny jak Cejrowski przyjął jakąkolwiek krytykę. Po drugie też, jest już na to za późno – dziś Cejrowski sączy swoje idiotyzmy nie tylko w swoich programach czy na kanale youtube, ale też setkom tysięcy widzów TVP. Rycerze Dobrej Zmiany z ekipy Kurskiego uczynili go regularnym komentatorem we flagowym programie publicystycznym swojej stacji. Tu może on sobie gadać co mu ślina na język przyniesie, tak długo, jak jest to zbieżne z narracją PiS. Dzięki temu TVP znalazło sobie pożytecznego idiotę, który może gadać takie głupoty, na które nawet dziennikarze tej stacji nie mogą sobie jeszcze pozwolić. A jak z czymś przesadzi, to się krytykom przypomnni jakis moment, w którym Cejrowski krytykował też PiS i powie “widzicie? To nie nasz nam też się dostaje”.
I tak ostatnio podróżnik miał okazję skomentować spoliczkowanie protestującej przedstawicielki opozycj, nazywając to “pięknym, honorowym gestem”:
Gospodarz programu oczywiście nie protestuje. Dlaczego miałby? Przecież jego stacja także bierze udział w procesie odczłowieczania uczestników opozycyjnych protestów. Wyprodukowali nawet animowany filmik, w którym ofiara ataku przedstawiona jest jako głupi roboci, wyprodukowany przez Żydów, Kijowskiego i Wałęsę:
I dlatego nie wierzę, że jakikolwiek list otwarty miałby coś w zachowaniu Cejrowskiego zmienić. Przecież to właśnie dzięki jego radykalnym poglądom i chamskiemu zachowaniu Dobra Zmiana przydała jego karierze prędkości. Jako podróżnik Cejrowski miał coraz mniej do powiedzenia – społeczeństwo polskie bogaci się, coraz więcej rodaków stać na to, żeby samemu pojechać na wycieczkę w egzotyczne kraje i na własne oczy przekonać się, jak zacofane są poglądy i obserwacje Cejrowskiego. W rezultacie programy Cejrowskiego staczały się po równi pochyłej do coraz bardziej niszowych kanałów telewizyjnych i stacji radiowych. A tu nagle pojawia się PiS i zapewnia mu cotygodniowy czas w prime time i traktuje go jako eksperta, pytając go o zdanie na temat wszystkich bieżących wydarzeń…
Wracając do kwestii spoliczkowania protestującej, Cejrowski jest tylko jednym z wielu ludzi na prawicy, którzy pochwalają zachowanie atakującej, która okazała się być Dominika Ardent-Wittchen, podwładna Wojewody Dolnośląskiego. ProPiSowska Gazeta Polska umieściła ją nawet na okładce nowego wydania, podpisując zdjęcie słowami “Zachowała się jak trzeba”. Cytat ten pochodzi z młodej opozycjonistki, z której, jako medialnego Żołnierza Wyklętego, prawica robi dziś jedną z kluczowych postaci panteonu narodowych bohaterów…
Po ataku Dominika Ardent-Wittchen zrezygnowała z pełnionej przez siebie funcji pełnomocnika wojewody ds obchodów 100-lecia niepodległości (ale nie z innych, które pełni) ale bardzo bym się zdziwił, gdyby wkrótce nie otrzymała od rządzących jakiejś cieplutkiej posadki. Bo na to, że zostanie pociągnięta do odpowiedzialności nawet nie liczę. Prokuratura własnie umorzyła sprawę pobicia przez neonazistów protestujących przeciwko ich udziałowi w zeszłorocznym Marszu Niepodległości kobiet. Protestujące zostały pobite, skopane, oplute i wulgarnie zwyzywane, a dziś w oficjalnym piśmie prokuratura poinformowała je, że działania atakujących były jedynie próbą wyrażenia niezadowolenia z faktu, że znalazły się one na trasie przemarszu. Zapewne ich zachowanie miało też coś z opisywanej w ostatnim odcinku psychologii kwantowej, bo według prokuratury spadające na protestujące ciosy były jednocześnie “nieobjęte umyślnością” i “nakierowane na mniej newralgiczne części ciała”. Prawdziwe ciosy Schroedingera – wycelowane w określone części ciała i nieumyślne w tym samym czasie! Co ciekawe prokuraturze udało się ustalić to wszystko bez przesłuchania ani jednego z napastników. No, ale po co by się miała męczyć, w końcu według niej i tak nie ma interesu społecznego w tym, żeby ścigać sprawców tego pobicia.
Nie jest to jednak tak, że tylko prawicowi ekstremiści mogą liczyć na ochronę ze strony państwowych instytucji. W miarę normalni ludzie też nie mają się czego bać, tak długo, jak ofiarą ich działań jest ktoś, kto nic nie znaczy. Ostatnio sąd w Środzie Wielkopolskiej umorzył warunkowo głośną sprawę podrzuconej przez pracodawcę na przystanek autobusowy Ukrainki. Była ona zatrudniona na czarno przez jednego z przedsiębiorców współpracującego ze znaną siecią dyskontów. Podczas przebywania w kwaterach pracowniczych dostała udaru, jej współlokatorka poprosiła pracodawcę o wezwanie pomocy. Ten jednak władował ją do samochodu i wywiózł na przystanek autobusowy i dopiero wtedy zadzwonił na numer alarmowy zgłaszając, że znalazł pijaną kobietę. Od wydarzenia minęło 10 miesięcy, kobieta wciąż pozostaje pod opieką medyczną, a jeśli w ogóle będzie w stanie powrócić do normalnego życia, czekają ją długie miesiące, jeśli nie lata, specjalistycznej rehabilitacji.
W opinii sądu jednak wystarczy, kiedy oskarżony zapłaci poszkodowanej niewielkie odszkodowanie. W końcu jego działania są w pełni zrozumiałe – spanikował, bo bał się, że wyjdzie na jaw, że zatrudniał na czarno! A ci Ukraińcy, przecież to nie są niemowlaki, jak im się nie podobało, to mogli sami zadzwonić po karetkę. Tymczasem oskarżony pomimo młodego wieku prowadzi udany biznes, szkoda by było, żeby miał nasrane w papierach… Innymi słowy – jak jesteście odnoszącymi sukcesy przedsiębiorcami to możecie w Polsce traktować ludzi jak gówno, niezależnie czy jesteście Jeffem Bezosem czy Januszem Biznesu zatrudniającym Ukraińców na czarno.
A teraz wyobraźcie sobie, że w podobny sposób jak owa Ukrainka potraktowany byłby Polak pracujący w Anglii czy w Niemczech. Polskie internety kipiałyby od głosów oburzonych, mówiących, że takie rzeczy nie powinne mieć miejsca w cywilizowanej Europie. Może zatem po prostu faktem jest to, że my do cywilizowanej Europy nie pasujemy? Czołowi politycy i komentatorzy bez zażenowania pokazują, gdzie mają standardy leżące u podwalin europejskiej wspólnoty. Sam prezydent Andrzej Duda nazywa Unię Europejską “wyimaginowaną wspólnotą, z której dla Polaków nic nie wynika”, wspomniany wyżej etatowy komentator TVP Wojciech Cejrowski mówi o niej, że “nienawidzi tego sowieckiego ścierwa” a niesławna Krystyna Pawłowicz zapytana czy nie żałuje, że nazwała kiedyś flagę UE “szmatą” odpowiada że dla niej szmatą jest cała wspólnota. Oczywiście to nie jest tak, że oni wprost przyznają, że chcą Polskę wyprowadzić z UE – otrzymujemy z Brukseli zbyt wiele tych “wyimaginowanych” funduszy, a większość rodaków bardzo sobie ceni nasze członkostwo w Europejskiej wspólnocie. Ale proces urabiania opinii publicznej przeciwko Unii Europejskiej już się zaczął. Jak przyjdzie co do czego, Polacy będą gotowi.
W ostatnich latach obserwowałem podobny proces na Wyspach Brytyjskich: dominująca narracja przekuła opinię znacznej częsci społeczeństwa. Wielu ludzi jeszcze niedawno uważało, że Europa to “my”, dziś mają poczucie bycia zamkniętymi w oblężonej twierdzy pod której murami stoją europejscy “oni”. W Wielkiej Brytanii skończyło się to Brexitem i niekończącymi się oskarżeniami o to, że UE jest antybrytyjska bo nie chce pozwolić Anglikom na to, żeby jednocześnie mieli i zjedli ciastko.
Polska już teraz jest w otwartym konflikcie nie tylko z wieloma z naszych Europejskich partnerów, ale i z Unią Europejską jako instytucją – od czasu przejęcia przez PiS rządów toczy on wojnę z Brukselą, która (słusznie) przeciwstawia się PiSowskim zapędom do przekucia Polski w paradyktaturę w stylu rosyjskim. Może więc skończyć się na tym, że Polska zostanie de facto wykopana z Europejskiej wspólnoty znacznie szybciej, niż się tego ktokolwiek spodziewa…
Pięć lat temu kończyłem studia zajmujące się między innymi polityką w naszej części kontynentu. Korzystałem z licznych pozytywów naszego członkostwa w EU, mając możliwość pobierania darmowej nauki na jednym z wiodących brytyjskich uniwersytetów w towarzystwie młodych ludzi z całego kontynentu i z optymizmem patrzyłem w przyszłość. Jeśli ktoś wtedy przyszedłby do mnie i powiedział, że za kilka lat Wielka Brytania będzie, potykając się o własne nogi, parła do otwartego konfliktu z resztą Europy, a Polska zamieni się w tanią podróbę Białorusi, odrzuciłbym to jako kompletny absurd. Jak to się stało, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy?
W bieżącym numerze The Atlantic Anne Applebaum przedstawia moim zdaniem bardzo trafną analizę przyczyn ostatnich rewolucji w polityce, nie tylko polskiej. Najbardziej martwi mnie jednak fakt, że jeśli jej interpretacja jest trafna, to jest to dopiero przedsmak tego, co czeka nas w niedalekiej przyszłości…
Tekst powstał dla portalu Britske Listy
Fotografia Wojciecha Cejrowskiego: Sławek (via Flickr), CC 2.0