Choć Brytyjczycy narzekają, że dziś ich kraj nie produkuje tyle, ile produkował dawniej, wciąż mogą poszczycić się tym, że Wielka Brytania wciąż mocna jest w dziedzinie zaawansowanych technologii. Jest jednak jeszcze jedna niedoceniana branża, w której Wielka Brytania przoduje. Ta branża to Drogowa Pachołkologia Stosowana. W tej dziedzinie Wielka Brytania wydaje się być światowym liderem.
Każdy kto choć czasem podróżuje brytyjskimi autostradami na pewno zauważył setki, jeśli nie tysiące pachołków poustawianych na jezdni lub walających się po poboczu. W teorii zabezpieczają one miejsce robót drogowych, jednak w większości przypadków na ogrodzonych nimi terenach nic się nie dzieje. To jednak nie powód, aby nie ustawiać pachołków i ograniczeń prędkości – w końcu pachołki i ograniczenia to bezpieczeństwo, a jak wie każdy kto w Wielkiej Brytanii pracował w jakimś większym przedsiębiorstwie, Health and Safety to niemal narodowy sport Brytyjczyków, a może już nawet religia. Jeśli więc pachołki stoją gdzieś dłużej zupełnie bez sensu nie usuwa się ich, a jedynie dostawia się do nich po paru tygodniach tabliczkę z napisem „Lane closed for safety”. „For safety” a zatem w słusznej sprawie i biada temu, kto ośmieli się takie rozwiązanie skrytykować (o czym już wspominałem tutaj). Prawdopodobną jednak prawdziwą przyczynę tego, że rzędy pachołków ciągną się kilometrami przedstawił kiedyś rysownik satyryczny w „Metrze” – na jego obrazku widać było autostradę na której po horyzont ciągnął się rząd ustawionych na jednym z pasów pachołków. Obok pachołków widać było tabliczkę z napisem „Lane closed as we have nowhere to put all these bloody cones”.
Jednak pachołkologia stosowana to nie tylko same pachołki. To cały biznes, zatrudniający w skali kraju tysiące ludzi. Z racji wykonywanego zawodu, często poruszam się brytyjskimi autostradami tak w dzień jak i w nocy i z moich obserwacji wynika, że przynajmniej na głównych trasach znacznie więcej osób zajmuje się pachołkologią niż rzeczywistym utrzymaniem dróg. Na każdego robotnika drogowego którego widzę na drogach przypada jakichś pięciu pachołkologów, zajmujących się ustawianiem, przestawianiem, zbieraniem, wyrównywaniem i myciem pachołków oraz czynnościami pokrewnymi, takimi jak patrolowanie opachołkowanych odcinków nocą i wymienianie rozładowanych akumulatorów na pachołkach podświetlanych, czy montowanie tymczasowych kocich oczek czy przyśrubowanych do asfaltu słupków, lub też demontowaniem ich i łatanie pozostałych dziurek smołopodobną substancją. Do tego dochodzi brygada ustawiające betonowe lub stalowe bariery oraz piaskarze, usuwający namalowane na jezdni pasy i malarze malujący nowe, odpowiadające nowej organizacji ruchu. Wszystko to oczywiście w obstawie ciężarówek, mających za zadanie przyjąć na siebie energię ewentualnego uderzenia wyposażonych w oślepiająco jasne błyskowe lampy (związek pomiędzy tym, że jestem oślepiany co trzy sekundy niezwykle jasnym błyskiem a wzrostem bezpieczeństwa mijanych przeze mnie robotników jest dla mnie niezrozumiały, ale na pewno jakiś jest, bo jaskrawe błyski widoczne pewnie aż z Szetlandów z pewnością zwiększają bezpieczeństwo i jest na to odpowiedni certyfikat). Pachołkolodzy zapewniają bezpieczeństwo swoim kolegom ryzykując własne życie – te kilka niebezpiecznych sytuacji, które miałem podczas jazdy przez roboty drogowe, powodował zawsze przebiegający mi przed nosem ustawiacz pachołków niosący ciężki, przenośny znak.
Większość z tych odzianych w jaskrawo odblaskowe kubraczki ludzi korzysta z najnowszego sprzętu, rzadko która ciężarówka czy furgonetka pachołkologów ma więcej niż trzy lata, co jest ewenementem w Europie, gdzie w większości są to egzemplarze starsze, nierzadko i pełnoletnie, często dożywające w tej funkcji zasłużonej emerytury. Biorąc pod uwagę to, jak niewielkie przebiegi mają takie pojazdy w porównaniu do ciężarówek firm transportowych, brytyjskie podejście wydaje się być wręcz rozrzutnością, szczególnie że budowane na zamówienie pojazdy do ustawiania pachołków raczej nie znajdą później zastosowania w innych branżach bez gruntownej przebudowy. Do tego jakby oznakowanie robót drogowych, widoczne gołym okiem z przestrzeni kosmicznej, w połączeniu z wyświetlanymi na tablicach świetlnych (stałych oraz mobilnych) informacjami nie wystarczało, dla pewności w miejscach newralgicznych usadawiani są tzw. safety officers. Z jednym z nich miałem kiedyś okazję porozmawiać. Spędzał on całe dnie w odblaskowej furgonetce, zaparkowanej przed wiaduktem o czasowo obniżonym przez rusztowania świetle. W przypadku, gdyby jakiś ślepy i głuchy kierowca wysokiej ciężarówki dojechał aż do samego mostu pomimo licznych zakazów, znaków objazdu i wiszących nieco wcześniej – na specjalnej bramie stalowych rur – w które uderzyłby zbyt wysoki pojazd, zadaniem safety officera było przestawienie dwóch pachołków blokujących łącznik między dwoma jezdniami i ułatwienie mu zawrócenia. Oczywiście w dwumiesięcznej karierze safety officera na owym konkretnym posterunku taka sytuacja nie zdarzyła się ani razu. Na pewno jednak jego obecność w danym miejscu zwiększyła bezpieczeństwo i są na to odpowiednie certyfikaty.
Ale przecież to nie zdrowy rozsądek jest tu ważny, a bezpieczeństwo. To, że całościowo rozwiązania organizacji ruchu na robotach drogowych (zarówno tych realnych jak i niewidzialnych) nie trzyma się kupy nikomu nie przeszkadza. I dlatego np. jadący do Szkocji od strony Leeds na drodze A66 mogą poruszać się 60mph na odcinkach, na których jest ona wąska i kręta, ale już tylko 50mph na tym odcinku, który standardem przypomina autostradę, ale czasowo ruch w obu kierunkach odbywa się tylko jedną, znacznie szerszą niż na odcinkach jedno-jezdniowych, trasą. To jednak jeszcze nic, bo po wjeździe na prowadzącą do Szkocji autostradę, z racji tego, że jeden z pasów został odgrodzony betonową barierą, limit prędkości obniżony jest aż do 40 mph. Gdzie sens, gdzie logika? Nie wiadomo. Ale na pewno jest bezpiecznie i są na to odpowiednie certyfikaty.
Rozumiem, że bezpieczeństwo pracujących na drogach robotników jest bardzo istotne. Ale czy naprawdę słupki, których zadaniem jest umożliwienie mi wyhamowania przed nimi, gdybym przypadkiem wjechał w zamknięty na czas robót pas, muszą być w takiej odległości od robót, że gdybym jechał 250 km/h, to zanim dojechałbym do właściwych robót drogowych skończyłoby mi się paliwo? Do tego działania pachołkologiczne wydają się wydłużać czas prowadzenia robót. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jechałem przez Birmingham i nie nadziałem się na żadne roboty drogowe. A raczej na poustawiane tam pachołki i ograniczenia prędkości, bo pracujących robotników widuję sporadycznie.
A to są wszystko roboty planowe. Prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, kiedy zdarzy się wypadek. W innych krajach – np. w Niemczech – zamyka się autostradę całkowicie na czas uporania się z wypadkiem. Wszyscy trochę postoją – wyjdą z auta, rozprostują kości, poczytają gazetę – a następnie auta z drogi są usuwane na pobocze i wszystko rusza normalnym tempem. Auta z pobocza usuwane są wieczorem po tym, jak przewali się ruch związany z godzinami szczytu. A i wtedy – nawet jeśli chodzi o wyciągnięcie 40 tonowego tira z rowu przy użyciu ciężkiego sprzętu – utrudnienia są nieznaczne a oznakowanie minimalistyczne) I to pomimo tego, że w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii, gdzie dopuszczalna prędkość na autostradzie jest jedną z najniższych w Europie, Niemcy są krajem, w którym na wielu autostradach nie ma żadnych limitów.
Brytyjscy pachołkolodzy mają inną taktykę. Tu w razie wypadku na początku zamyka się tylko blokowane przez niego pasy. W rezultacie kierowcy przez długie mile poruszają się żabimi skokami w powolnie przesuwającym się korku, męcząc siebie, sprzęgła i emitując dzikie ilości spalin. Często w poważniejszych przypadkach autostrada zamykana jest całkowicie na cały dzień albo i dłużej, powodując paraliż połowy systemu drogowego… Ale na pewno wszystko jest zgodne z pachołkologicznym rozumieniem bezpieczeństwa i są na to odpowiednie certyfikaty.
Świetlne tablice przy autostradach i głównych drogach, kiedy nie mają akurat do obwieszczenia żadnej istotnej informacji, wyświetlają rozmaite hasła propagujące bezpieczeństwo na drodze. „Jedź ostrożnie”. „Bądź uprzejmym kierowcą” „Zmęczenie może zabić” czy „Sprawdź ciśnienie w oponach”. Jedno z tych haseł powinni wziąć sobie pod uwagę rozmiłowani w irytowaniu kierowców poprzez blokowanie setek mil autostrad pachołkolodzy. Brzmi ono „frustration can cause accidents”.
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com